Top
  >  Meksyk   >  Alebrijes – zwierzaki nie z tego świata
Podróżować można nie tylko po ŚWIECIE, ale i po ŚWIATACH. Równoległych. Z takiej wyprawy Pedro Linares przywiózł alebrijes.
Jest 1936 rok. Pedro Linares ma bardzo wysoką gorączkę. Pinaty, które sprzedawał na bazarze la Merced w Mexico City ledwie starczały mu na utrzymanie sporej rodziny, ale już nie na lekarza, a tym bardziej na lekarstwa. Rodzina zwróciła się zatem o pomoc do szamana. Ten coś nawarzył, coś zamieszał i podał choremu. Pedro wypił i odpłynął…

Nieziemska podróż

Ocknął się na jakimś odludziu. Szedł kamienistą drogą, która wiła się przez las. Szum drzew koił jego zmysły, podmuchy wiatru nie wywoływały kichania. Nozdrza, nareszcie wolne od kataru, wyłapywały subtelne zapachy kwiatów. Czego więcej potrzeba do szczęścia?
Kiedy tak cieszył się swoim losem, nagle niebo przysłoniła czarna burzowa chmura. Pedro poczuł delikatny niepokój, który przerodził się w paniczny strach. Drzewa, chmury, skały… Wszystko ożyło! I przybierało dziwne kształty – osła ze skrzydłami, koguta z rogami byka, lwa z głową psa… Wystarczy! Pedro dłużej nie podziwiał tych dziwów, bo ewidentnie źle im z oczu patrzyło. Rzucił się do ucieczki. A za nim pomknęły fantastyczne zwierzaki. Nie zawodziły, nie wyły, nie wydawały piekielnych wrzasków, lecz powtarzały jedno słowo: „alebrijes”. Pedro biegł, co sił w nogach, jednak z każdą chwilą chór powiększał się o nowe głosy, coraz wyraźniej czuł też oddech potworów na swoich plecach. Pedro nie miał wątpliwości, że jeśli go dorwą, to rozszarpią. Wiedział też, że prędzej czy później go dorwą.

Starzec o magicznych mocach

W pewnym momencie pojawił się jednak promyk nadziei. Na zakręcie Pedro zobaczył starca.
– Co tu robisz? – odezwał się mężczyzna, zanim Pedro zdarzył otworzyć usta. – Nie powinieneś tu być, jeszcze nie przyszła na ciebie pora…
– Chętnie by mnie tu nie było, gdybym tylko wiedział jak stąd wyjść! – odpowiedział Pedro.
– Na końcu tej drogi zobaczysz okno – odpowiada starzec. – Jeśli przez nie wyskoczysz, będziesz uratowany.
Rzeczywiście. Na końcu drogi Pedro ujrzał zawieszone w powietrzu okno. Wskoczył w nie, niczym kangur o głowie człowieka, akurat kiedy tygrys o głowie żyrafy zamierzał capnąć go za kark. Udało się! Pedro wrócił do siebie.

Pierwsze dzieło

– Dajcie mi farby i papier-mâché – zarządził zaraz po otwarciu oczu. – Musicie zobaczyć, to co ja widziałem! – I więcej nie powiedział słowa, dopóki nie skończył tworzyć. Krewni pokiwali głowami.
– A co to jest? – pytali.
– Alebrijes.
I tak już zostało. Alebrijes trochę postały w domu, a kiedy się znudziły, Pedro wystawił ja na swoim stoisku na bazarze la Merced. Sprzedały się bardzo szybko. Więc zrobił nowe. Też się sprzedały. Pewnego dnia potworami nie z tego świata zainteresował się właściciel galerii w Cuernavaca i tak zaczęła się meksykańska i międzynarodowa kariera alebrijes.

Kariera

Dzięki wyprawie do tamtego świata zwykły wytwórca piniat awansował na artystę. Pedro już nigdy nie zaznał głodu. Niezłe sobie radzą sobie również jego naśladowcy. Alebrijes należy do pamiątek obowiązkowych z Meksyku. Zapotrzebowanie jest ogromne, ale podaż jeszcze większa. Dlatego artyści prześcigają się w łączeniu zwierzęcych kształtów. Ważne są też kolory. Smoko-koty, czy wiewióro-lwy miewają różowo umaszczone ciało w fioletowe, czy niebieskie kwiaty. Zasada przy tworzeniu tego typu figurek jest jedna – muszą być fantastyczne. Im bardziej, tym lepiej. Ponoć są całkowicie bezpieczne. Artyści, zapewniają, że nie ma takiej możliwości, by alebrijes ożyły. Ale nie uprzedzili, że te, które zapadną mi w pamięć będą regularnie pukać do mojej nieświadomości. Szczególnie podczas pełni księżyca, tak jak wczoraj w nocy…
Alebrije Alebrije

Comments:

post a comment