Top
  >  Kuchnia   >  Smak na Meksyk

Obrazy Eugenii Marcos mają smak… Meksyku. Artystka bowiem swoich „modeli” wynajduje na meksykańskich bazarach spośród sprzedawanych tam warzyw i owoców.

W podróżach uwielbia podsłuchiwać ludzi. Wie, że to brzydki zwyczaj, ale cóż… To jest silniejsze od niej i nie zamierza z tym walczyć. Moje uszy, niczym pierwszorzędne radary wyłapują co ciekawsze słowa i podążają za nimi, aż te ułożą się w zdania i dialogi. I tak po kilku dniach wiem, co najbardziej zaprząta głowę lokalnych mieszkańców. Meksykanie, bez dwóch zdań, żyją kuchnią. Ich rozmowy najczęściej wokół tego, co ktoś zjadł, a czego nie zjadł i dlaczego. Eugenia Marcos nie tylko mówi o kuchni i z wirtuozerią gotuje. Ze sztuki kulinarnej uczyniła po prostu sztukę. Dosłownie. Nikt tak jak ona, nie potrafi oddać smaku i aromatu meksykańskich owoców na… płótnie i nie tylko! Artystka jeździ ze swoimi obrazami po całym świecie. 
Każde twoje wyjście na bazar stanowi swego rodzaju „casting”, prawda?
Eugenia Marcos: Można tak powiedzieć. W końcu wybieram warzywa i owoce do obrazów.
Tak jak w zwykłym castingu, ty też musisz się kierować jakimiś kryteriami podczas wyboru „modeli”?
Eugenia Marcos: Dla mnie liczy się pierwsze wrażenie. Przede wszystkim zwracam uwagę na kolory i kształty.
A co z charakterem?
Eugenia Marcos: Raczej szukam cech charakteru ludzi uprawiających i jedzących te rośliny. Każda kultura jest związana z produktami, które ją karmią. Na przykład charakter Meksykanów w dużym stopniu kształtuje chili.
Jak to mam rozumieć?
Eugenia Marcos: Dam ci z pozoru może nieco absurdalny przykład. My Meksykanie cierpimy, jedząc coś pikantnego. Mimo to, wciąż tego chcemy i chcemy więcej! Również w naszym narodowym charakterze daje się wyczuć pewien czynnik masochistyczny. Choć z drugiej strony, na usprawiedliwienie muszę powiedzieć o niedawnym odkryciu. Otóż okazało się, że chili uzależnia. Coś w tym jest, bo Meksykanie na pytanie, czy potrafią coś zjeść bez chili, bez namysłu odpowiadają: nie!
Chili pochodzi z Meksyku?
Pierwszy skamieniały fragment udomowionego chili odkryto w Amazonii. Ale w tamtejszej kuchni się nie przyjęło. Dopiero pierwotni mieszkańcy Meksyku odkryli, że chili wzbogaca smak pożywienia i zaczęli je uprawiać. W czasach prekolumbijskich, papryczki pełniły rolę zbliżoną do waluty. Później za sprawą konkwistadorów chili zadomowiło się na Filipinach, w Indiach i Europie…
…w ten sposób podbiło świat.
Dokładnie! Chili rośnie na każdej szerokości geograficznej, ale jego ostrość zależy od klimatu i od gleby.
Malujesz nie tylko chili. Na twoich obrazach widać całe bogactwo i egzotykę meksykańskich bazarów.
Tak. Maluję xitomate, tomate verde, kukurydzę, dynię, chili, fasolkę… Wiesz, co odkryli mieszkańcy Mezoameryki? Że te gatunki wzajemnie się chronią. Zatem jeśli na milpie, jak nazywamy pole, posadzili trzy lub cztery z nich, to mieli pewność, że nie dotknie ich żadna zaraza. Nie przez przypadek, to właśnie te rośliny stanowiły podstawę wyżywienia pierwotnych mieszkańców Meksyku. Z kukurydzy czerpali oni węglowodany, z fasolki proteiny, z chili witaminy…
Masz niesamowitą wiedzę na temat roślin uprawnych!
Widzisz, jedna rzecz pociąga za sobą inne. Maluję warzywa i owoce, ale też się o nich uczę.
Najpierw jednak musiał pojawić się pomysł, żeby w ogóle zacząć je portretować. Jak do tego doszłaś?
Pochodzę z rodziny, gdzie zawsze jadło się smacznie. Zawsze też pociągała mnie sztuka. Kiedy poszłam na Akademię Sztuk Pięknych, zaczęłam szukać różnorodności i pięknych form. I tak zwróciłam uwagę na warzywa i owoce. Pewnego razu po powrocie z bazaru, kiedy rozłożyłam zakupy na stole w kuchni, pomyślałam, że zanim zrobię obiad, muszę je namalować. I tak to się zaczęło. Malowałam najpierw dla siebie, aż pewna galeria zaproponowała mi wystawę, ale tylko obrazów przedstawiających… papryczki chili.
Same chili?
Tak. W sumie 40 obrazów. Później doszły inne warzywa.
W jednym z wywiadów wspominasz, że kuchnia może stanowić płaszczyznę porozumienia między kulturami. A zdałaś sobie z tego sprawę właśnie podczas zagranicznych wystaw twoich dzieł.
Poprzez jedzenie możemy odkryć to, co nas łączy z odległymi czasem krajami. Na przykład w Maroko czułam się jak w domu. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego, aż z pomocą przyszła mi historia. Przecież najpierw Arabowie podbili Hiszpanię i żyli tam 800 lat. Ich wpływy widać do dziś w języku, architekturze, sztuce dekoracyjnej. ceramice… Później Hiszpanie docierają do Meksyku ze swoją kulturą hiszpańską i tym co przetrwało w niej arabskiego. Na koniec ja Meksykanka – wracam do Maroka z bagażem tradycji hiszpańsko-arabskiej oraz indiańskiej i czuję się, jakbym była w Meksyku. Raz nawet w żartach, powiedziałam moim córkom, że nic im z Maroka nie przywiozę, bo tu wszystko jest takie samo jak w Meksyku.
Cóż, jest to również zasługa globalizacji.
Tak, które zresztą swoje plusy i minusy. Zacznę od minusów – spójrz na Warszawę. Kilka dni temu musiałam kupić sobie trochę ubrań. Do Polski przywiozłam sobie swetry, rękawiczki, a tu przywitały mnie 30 stopniowe upały! Zatem wchodzę do jednego z waszych centrów handlowych i to co zobaczyłam, mogło równie dobrze znajdować się w Nowym Jorku albo DF. W miastach epoki globalizacji wszędzie są te same marki, sklepy, ta sama muzyka… I to mi się nie podoba.
Ale powiedziałaś też, że globalizacja ma swoje plusy.
Musimy zatem wrócić do kulinariów. Podoba mi się idea fusion. Na przykład bardzo lubię polską kuchnię. Poznałam ją w domach moich przyjaciół – Meksykanów o polskich korzeniach. Przed wyjazdem do Polski zaprosiłam więc znajomych i zrobiłam im bigos. Wyszedł doskonale. Kiedy siedzieliśmy przy stole, patrzę, że jeden z moich przyjaciół chyłkiem wymyka się do kuchni. Poszłam za nim, sprawdzić co zamierza zrobić, a on do garnka z bigosem wrzucił chili. Czemu nie? Wyszło doskonale!
W ten sposób powstają nowe dania…
Bo kuchnia przypomina żywa istotę, która się zmienia, rozwija, rozrasta…
W swoim malarstwie trzymasz się jednak korzeni. Warzywa i owoce często podpisujesz nazwami w Nahuatl i w Maya zamiast po hiszpańsku. Czy w ten sposób chcesz podkreślić ich związek z rdzennymi mieszkańcami Meksyku?
Tak, moimi obrazami chcę uhonorować Indian, którzy byli bardzo źle traktowani przez całą historię. A przecież Indianie mają swoje języki, swoje kultury, kuchnię, zwyczaje, prawa. Ich świat jest fascynujący! Kiedy zatem podróżuje po Meksyku, szukam oryginalnych nazw roślin, kupuję słowniki języków indiańskich – Nahuatl, Chol, Tzotzil, Tzotzal…
Trzy lata temu przeprowadziłam się do Chiapas, gdzie mieszkają społeczności o zwyczajach kompletnie przed-hiszpańskich, o niezwykle ciekawej kulturze i oryginalnej kuchni.
Masz na myśli Chamulów?
Między innymi.
Pozwolili ci wejść w swoje kręgi?
To jest bardzo trudne! Rzadko mnie do siebie dopuszczają. bo dla nich jestem człowiekiem z zachodu. Nigdy też nie pozwalają mi robić zdjęć. Ale bardzo dobrze się wśród nich czuję. Podziwiam ich tekstylia. Kobiety z Chiapas wyszywają swoimi dłońmi prawdziwe cuda. Zamieniają zwykłe szmatki w fascynujące opowieści, bo wszystkie tkaniny opowiadają jakąś historię. Moje obrazy również opowiadają historię, choć ich bohaterami są warzywa i owoce. Dlatego czuję jakąś wspólnotę z mieszkańcami Chiapas.
Tyle rozmawiamy o produktach, przejdźmy może do samego gotowania. Będziesz przecież czuwać nad prawidłowym oddaniem smaków Meksyku podczas tygodnia Kuchni Meksykańskiej w SomePlace Else. Czy lubisz gotować?
O, tak! Jestem świetną kucharką, choć nigdy się tego nie uczyłam profesjonalnie. To obrazy mnie poprowadziły do kuchni, kuchnia do szukania wiedzy o jedzeniu, a ta wiedza pozwala mi teraz prowadzić rozmaite kursy. Kiedy bowiem podróżuje z moimi wystawami, robię też prezentacje kuchni meksykańskiej. Dlatego mówię o sobie – malarka, która gotuje.
Ale gotowych dań nie malujesz…
Gotowe dania należą do innej koncepcji artystycznej. Oczywiście nie zarzekam się, ale w tej chwili najbardziej mnie pociągają składniki. Gotowe danie wolę zjeść, a nie malować!
Foto: Mat. prasowe.

post a comment