Top
  >  Gwatemala   >  Gwatemala – Dziewczyna z obrusami z San Antonio Atitlan

W Gwatemali Indianie muszą naprawdę być uparci, żeby osiągnąć swoje cele. Jak dziewczyna, którą spotkałam w San Antonio Atitlan.

San Antonio Atitlan słynie z sielskiej atmosfery i ceramiki. Postanowiłam spędzić tu mój ostatni dzień nad jeziorem Atitlan. Wysiadam na głównym placu, a wokół żywego ducha. Tylko zza drzwi widzę błysk oczu. To najprawdopodobniej Indianki tkają i na wszelki wypadek nie spuszczają z oczu mojego aparatu. W Gwatemali bowiem tak łatwo nie można zrobić zdjęcia. Tym bardziej w San Antonio Atitlan. O ile… Nie kupi się jakiejś własnoręcznie utkanej tkaniny. Nic przeciwko temu bym nie miała, tylko ja naprawdę nie chciałam sobie niczego kupować. Do San Antonio przyjechałam przecież po ceramikę. Tylko jak znaleźć fabrykę w tym opuszczonym przez ludzi miasteczku.

Mistrzyni sprzedaży bezpośredniej

– Kupisz obrus?usłyszałam dziewczęcy głos za plecami. Za chwile jego właścicielka już przemieściła się na front, a przed oczy podsunęła mi jakaś szmatkę.
– Sama ją utkałam, ręczna robota, bo my tu wszyscy tkamy!
– Już znam ten wzór – Kilka godzin wcześniej zajrzałam bowiem do hurtowni pamiątek. Pułki uginały się tam pod naporem ton takich samych obrusów. – A może masz coś oryginalnego, takie szmatki są w całej Gwatemali…
– Bo cała Gwatemala je kupuje od nas!
Poległam.
– Chcesz zobaczyć warsztat tkacki? A może wpadniesz do mnie do domu i ubiorę cię w nasz strój –  dziewczyna nie odpuszcza. – Zrobisz sobie zdjęcie…
Nic nie chce oglądać, żadnego warsztatu tkackiego. W San Antonio widzę je na każdym kroku. Przez uchylone drzwi i okna widzę Indianki, które tkają, a obok siedzą ich mężczyźni, którzy tylko siedzą. Nie interesuje też mnie przebieranka w strój lokalny. Chcę zobaczyć fabrykę ceramiki i spadam z tego dziwnego miejsca.
– Powiesz mi jak tam dojść?
– Jasne! Tędy! – I wskazuje uliczkę wcinającą się między zaniedbane domy. Idę. A dziewczyna za mną.
– Dziękuję ci, poradzę sobie. – naprawdę nie chcę nic od niej kupować, a wiem, że jeszcze kilka minut wspólnego spaceru i tak to się będzie musiało skończyć.
– Ale sama nie trafisz. – powiedziała i miała rację. Zgubiłabym się przy pierwszym zakręcie w labiryncie uliczek. W pewnym momencie dziewczyna przystanęła naprzeciw niepozornych, na prędce zbitych z desek drzwi. Ot, zwykłe drzwi jakich dziesiątki zdążyłam już minąć po drodze. Nie popchnęłabym ich, by wejść do środka i ujrzeć stosy ceramicznych skorup we wszelkich fazach rozwoju.

Fabryka ceramiki

W środku wita nas starszy człowiek. Dziewczyna tylko mu się kłania i już zaciąga mnie do pierwszego pomieszczenia.
– Tutaj suszą się naczynia. Po wysuszeniu wypala się je w tym piecu. Potem szkliwi, a następnie znowu wypala – opisuje proces produkcji. Ładnie. Nie uchronię się od obrusu…
Następnie wprowadza mnie do pomieszczenia z gotowymi wyrobami. Ceramiczne dzieła sztuki leżą wszędzie, na półkach na podłodze w ładzie i nieładzie. Wszystkie ręcznie zdobione w quetzale i inne okazy gwatemalskiej fauny i flory. Nie mogłam się oprzeć. Kupuje trzy miseczki, cztery kubki…
– Może jeszcze wezmę trzy talerzyki? – myślę na głos. 
– Kup dwa, bo przecież musisz jeszcze zostawić w plecaku miejsce na obrus…

Skuteczność przede wszystkim

Tak, jestem ugotowana. Po tym oprowadzeniu od obrusu się już nie wywinę. Spoglądam na szmatki, które ma w ręku dziewczyna – którą wybrać? Niebieską, czy może czerwoną albo pomarańczową…
– Nie chcesz przyjść do mnie do domu? Zobaczysz, jak mama tka na warsztacie? – dziewczyna przerywa tok moich rozważań.
Cóż, w sumie i tak już wszystko przesądzone. Czemu nie? Zajrzę do niej do domu. I tak po kilku chwilach byłam już w pomieszczeniu wypełnionym olbrzymim warsztatem tkackim. Wypełnionym tak szczelnie, że ledwo starczyło miejsca dla kilku beczek z wodą, gazowej kuchenki turystycznej i brudnego garnka. Na mój widok z drugiego pomieszczenia przyszedł chłopak z dzieckiem.
– To moi bracia – przedstawia ich dziewczyna. – A zaraz przyjdzie moja mama i pokaże ci, jak się tka. Możesz robić zdjęcia – dodaje.
I tak się stało. Ja robiłam zdjęcia, matka tkała…
– Na pewno nie chcesz się przebrać?
– Na pewno.
– A kupisz obrus?
Nawet się nie targowałam.

Wycofanie

Myślałam, że po tym wszystkim spokojnie pójdę na postój pick-up’ów, które jadą do Panajachel. Ale nic z tych rzeczy!
– Byłaś u nas w kościele?
– Nie.
– To cię zaprowadzę. Nasz kościół jest pod wezwaniem San Antonio…
Dowiedziałam się, że w każdym domu jest figurka patrona kościoła i zarazem patrona całej wioski. Jeśli ktoś ma do niego jakaś sprawę, stawia jego figurkę na głowie i tak trzyma dopóki święty nie rozpatrzy sprawy pozytywnie.
– Ty też masz figurkę San Antonia? – pytam.
– Tak. – A jak ustawioną?
– Na głowie.

Rozmowa

Do kościoła weszłam sama. Obejrzałam wnętrze, wyszłam. Dziewczyna siedziała przy schodach okryta różnokolorowymi obrusami. Usiadłam obok niej. Zapadło krępujące milczenie. Chyba muszę coś powiedzieć…
– Opowiedz mi coś o sobie. Uczysz się?
– Uczę się i pracuje.
– Jak to?
– W tygodniu od rana do południa sprzedaję pamiątki. Po południu, kiedy moi bracia wracają ze szkoły oddaję im towar i wtedy oni sprzedają pamiątki.
– A ty idziesz do szkoły?
– Nie. Ja wtedy siadam do tkania.
Nagle zdałam sobie sprawę, że oto mam przed sobą dziewczynę z typowej majańskiej rodziny. Traktuje się ją jak kulę u nogi, którą trzeba jakoś wykarmić i jak najszybciej wydać za maż, żeby rodziła dzieci. Opowiadali mi o tym kilka tygodnie wcześniej założyciele fundacji Nuevo Amanecer

– To kiedy chodzisz do szkoły?
– W niedziele.
– Raz w tygodniu? Czyli bardzo mało masz godzin nauki w tygodniu!
– Dużo. Zajęcia zaczynają się o 8 rano, a kończą o 17. Wieczorem jestem naprawdę bardzo zmęczona.
– Lubisz się uczyć?
– Bardzo!
– Kim chciałabyś zostać?
– Tak najbardziej?
– Tak.
– Przewodnikiem turystycznym.
– Czy jeśli przyjadę tu z grupą, to nas oprowadzisz?
– Tak.
Wyciągam telefon. Dziewczyna dyktuje mi numer.
– Kiedy przyjadę z grupą, zadzwonię. Jak masz na imię?
Zdałam sobie sprawę, że na koniec naszego spotkania zadałam pytanie, od którego powinna zacząć się nasza znajomość…

Informacje praktyczne

Dojazd: Do San Antonio Atitlan najprościej dojedziesz pick-up’em z Panajachel. Nie kursują tam żadne autobusy. 
Atrakcje turystyczne: Musisz zajrzeć do fabryki ceramiki. Kupiłam tam piekne kubki i miseczki. Mam je już drugi rok i nic się im nie dzieje – zatem są dobrze szkliwione i wypalane! Dosłownie wszędzie widzi się kobiety tkające na tradycyjnych krosnach. Czemu zatem nie kupisz ich dzieła? W obydwu przypadkach nie spodziewaj się jednak, że kupujesz coś majańskiego. To są rzeczy robiona dla turystów i na bazie europejskiego wzornictwa. Kupując jednak te rzeczy wspierasz lokalną społeczność i to się liczy!
Noclegi: W San Antonio Atitlan nie nie ma noclegów, a jeśli nawet coś by się znalazło to raczej nie warto – stąd wszędzie daleko. Chyba, że chcesz się zatrzymać u konkretnej rodziny i spędzić z nią kilka dni, aby poznać lokalne życie. Na nocowanie polecam Panajachel. Może nie jest zbyt urokliwe, ale to tu znajduje się centrum regionu jeziora Atitlan. Z Panajachel dojedziesz wszędzie – czy to łodzią czy to tuk tukiem albo autokarem. Jeśli chodzi o standard w cenie do 150 zł. za noc nie spodziewaj się cudów. To co pokazują zdjęcia nie dokładnie pokrywa się z rzeczywistością. Wszędzie możesz spotkać karaluch, mrówki i inne insekty – jesteś przecież w strefie tropikalnej!

Comments:

post a comment