Kronika kwarantanny 1
Jak spędzasz czas kwarantanny? Ja siedzę w domu z Anią. Obydwie czekamy. Na dobre wieści…
Każdy poranek zaczynamy kawą. Ja i Ania. Ania jest Ormianką. Utknęła w Polsce i czeka na pierwszą możliwość powrotu do kraju. Jeszcze kilka dni temu miała nadzieję na samolot w połowie kwietnia. Dziś dotarła do niej wiadomość, że być może coś poleci do Erywania w początku maja. Najchętniej wróciłaby samochodem, ale pozamykano granice po drodze. Nic więcej jej nie pozostaje jak tylko czekać. Więc czeka. Dziś po raz pierwszy nie dzwonił telefon z jej biura podróży w Armenii, bo po co, skoro wszystkie wycieczki do końca roku już zostały odwołane. Jak przeżyć, będzie się martwić kiedy pieniądze się skończą…
Kawa
Każdy poranek wygląda tak samo. Siadamy na podłodze w kuchni i pijąc pierwszą kawę, sprawdzamy bilans chorych. Patrzymy jak narastają liczby. W Polsce koronawirusa rozpoznano już u ponad tysiąca osób. A w Armenii? Wszystko zaczęło się na pewnym weselu. Oglądamy na youtubie film sprzed restauracji w Eczmiadzynie. Ania tłumaczy:
– Tu odbyło się wesele, na które jeden z gości przyjechał z Mediolanu. To był pacjent „zero”. Od niego zarazili się inni, a od innych jeszcze inni. W tej chwili w 3 mln kraju na COVID 19 choruje blisko 300 osób, jedna zmarła, a ponad 600 znajduje się w kwarantannie. W całym kraju wprowadzono stan wojenny. Granice bezwzględnie zamknięto. Nie można wychodzić z domów bez bardzo konkretnej przyczyny. Ulic pilnuje policja i wojsko i sprawdza przepustki. Mandat za jej brak wynosi 450 euro.
Najbliżsi
Kolejna kawa. Dzwoni moja mama. Nie widziałam się z rodzicami od blisko dwóch tygodni. Czuję się dobrze, ale nie wiem, czy jestem zdrowa. Boję się, że mogłabym ich zarazić. Tęsknię za nimi. Chciałabym przyjść do Nich na obiad, jak jeszcze nie tak dawno. Mój tata pracuje. Nareszcie ma święty spokój, nikogo nie ma w biurze, nikt do niego nie dzwoni. Tylko mama odchodzi od zmysłów, bo przecież do tego pustego biura musi dojechać samochodem i wjechać windą. Dzwoni też mama Ani. Musiała załatwić sobie specjalną przepustkę, by móc opiekować się babcią. Mimo to policja zatrzymała ją na ulicy i kazała wracać do domu.
Amina
Kolejne telefony. Amina z Arabii Saudyjskiej płacze do słuchawki. Jej siostra mieszka w Niemczech. Dziś poszła do supermarketu, a tam zastała puste półki. Teraz nie odbiera telefonu. Jak mogę ją pocieszyć? Że Niemcy są na tyle bogatym krajem, że nie pozwolą swoim mieszkańcom umrzeć z głodu? A może uspokoję ją słowami, że śmierć głodowa przychodzi wolno – jeśli tylko ma wodę w kranie, to tydzień jeszcze pożyje. Do tego czasu supermarkety uzupełnią braki… Mam jeszcze jedną pociechę. Przecież jest Saudyjką, więc na pewno ma w domu kilkunastokilogramowy worek ryżu. Tak jak Amina.
Maria
Ma pecha. Poznała go kilka dni przed zarazą. Teraz tęskni. Wielogodzinne rozmowy przez telefon nie wystarczą. Raz wyszli na randkę. W maskach i rękawiczkach szli oddaleni trzy metry od siebie. Żadnego muśnięcia ustami, żadnego uścisku dłoni. Koronawirus wystawia miłości na ciężką próbę. Bo miłość jest mniej ważna od przetrwania.
Monika
Ma dwoje malutkich dzieci. Dwa tygodnie temu zachorowały. Ot, zwykła wirusówka, ale nawet z takim drobiazgiem trzeba pójść do lekarza. Kilka dni później odbiera telefon. – U doktór, która was przyjęła rozpoznano koronawirusa. Zakaziła dwie przychodnie i szpital. Monika ma wrażenie, że też mogli się od niej zarazić. Trzy dni później dostali gorączki, kasłali, ale im przeszło zanim zrobiono test. Tak naprawdę na test czekają już półtora tygodnia. Na infolinii przekierowano ich do szpitala, szpital powiedział, że absolutnie nie przyśle po nich karetki, bo nie umierają. Natomiast odradzają im samodzielny przyjazd do szpitala z dziećmi, bo rożne rzeczy mogą się zdarzyć. Niech lepiej siedzą w domu. To siedzą.
Iwona
Miała dużo szczęścia. Do portu na Wyspach Kanaryjskich wpłynęła 15 minut przed zamknięciem. Ich znajomy przypłynął pół godziny później. Nie wpuścili go. Na pytanie, co ma zrobić, skoro wszystkie porty w Hiszpanii i w Portugalii są zamknięte, odpowiedzieli: Radź sobie sam. Więc stoi na kotwicy w jakiejś zatoczce i co kilka dni walczy o wodę. Bo nikt nie chce mu jej dać. Kiedy Iwona o nim myśli, lżej jej znieść 4 m2 przestrzeni, na której spędziła już tydzień i jeszcze spędzi co najmniej dwa tygodnie. Tak, jest w wiezieniu, ale chociaż może wyjść od czasu do czasu rozprostować kości do sklepiku w marinie. Pojedynczo. Bo takie zalecenia. Bezpiecznie, bo każdy krok śledzą policjanci przysłani do pilnowania marynarzy.
Milton
Spotykamy się wieczorami podczas Quarantine Party. Bo nawet w czasach koronawirusa życie towarzyskie trzeba pielęgnować. Wygląda to tak: siadamy z Anią na podłodze, na taborecie stawiamy wino, kieliszki i statyw z komórką. Przez messengera łączymy się z Miltonem. U niego wciąż jest dzień. Czuje się bezpieczny, w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma żywego ducha. Ewentualnie martwe, ale te są nieszkodliwe. To bezpieczna odległość i dobrze upatrzona pozycja, by słuchać informacji o kolejnych zakażeniach i ofiarach śmiertelnych. Milton podejrzewa, że już przeszedł koronawirusa. Kilka tygodni temu był w Nowym Jorku, a potem dostał gorączki i się dusił. Ale mu przeszło. Teraz pije nasze zdrowie i gra w zgadywanie idiomów. Dziwny to czas, ale trzeba go przetrwać…