Bieszczady – zasłona dymna
Jadę bieszczadzkimi serpentynami. Zakręty, wykręty wjazdy, zjazdy, podjazdy i ten zapach… Łezka w oku się zakręciła. Jak wtedy, w dawnych czasach, w Beskidzie Niskim, na bliżej nieokreślonym szczycie, na którym zastała nas noc.
Pod drzewami, z gałęzi i liści usypaliśmy sobie materace, bo wtedy jeszcze nie było karimat. Luki pomiędzy gałęziami utkaliśmy, wyzbieranymi z ziemi gałęziami, aby osłoniły nas na wypadek deszczu. Bo w tamtych czasach nie było jeszcze namiotów igloo, a brezentowych nie chciało nam się dźwigać. Na koniec rozpaliliśmy ognisko.
Fajnie by było upiec ziemniaki…
– Wykopiemy na jakimś polu – rzekli chłopcy.
– Chyba świeże ziemniaki nie specjalnie nadają się do pieczenia – to powtarzał mi tata. Tylko po pierwsze, informacji nie sprawdziłam empirycznie, po drugie, jako gówniara z podstawówki nie miałam siły przebicia wśród mężczyzn z liceum. Wstali, poszli, po jakimś czasie wrócili z ziemniakami.
Miałam rację
Młode ziemniaki nie nadają się do pieczenia w ognisku. Leżały w żarze przynajmniej dwie godziny i nic. Surowe. Odpuściliśmy zatem pieczenie ziemniaków. Te co wrzuciliśmy do ogniska, już tam zostały, reszta się rozturlała po ziemi. Nic to.
Tymczasem po dolinie…
…zaczęły tańczyć światła. Przemieszczały się to w prawo, to w lewo. Meandrowały i trawersowały jak ścieżki. Im bliżej nas, tym wyraźniej słyszeliśmy ujadanie psów. Światła się zbliżały, psy coraz głośniej szczekały. Kilkadziesiąt metrów, kilkanaście, kilka… Chłopcy chwycili za noże, dziewczyny zastygły. Słyszymy szelest odchylanych gałęzi. Są.
Z ciemności…
wyłoniło się dwóch rosłych panów ze strzelbami i z psem.
– Witajcie.
– Witajcie.
– Można się przysiąść?
– Zapraszamy.
Siedzimy
Chłopcy zdjęli dłonie z rękojeści bagnetów. Poczęstowali herbatą. Oni poczęstowali nas czymś z piersiówek. Rozmawiamy. Neutralnie. O pogodzie i o górach, ale najważniejsze pytanie drażniło nam głowy. Pchało się na usta i w końcu padło.
– A co wy tu robicie? – Oczywiście obydwie strony interesowała ta kwestia, bo jak by nie patrzeć i my i oni znajdowaliśmy się na niestandardowych o tej porze nocy miejscach. Ale my byliśmy pierwsi.
Chwila prawdy
Pan dolał zawartość piersiówki do herbaty. Wziął porządnego hausta. Westchnął z pompą.
– A no na dziki polujemy.
– A co wam dziki przeszkadzają?
– A ziemniaki kradną.
W tym momencie, z miną Greka, z oczami wbitymi w oczy naszych gości, po omacku zbieraliśmy z ziemi ziemniaka po ziemniaku.
Jaki to ma związek z Bieszczadami?
Do tej pory żaden. Ale poczekaj, aż zbierzemy ziemniaki. Odetchniemy i zaczniemy spokojniejszą konwersacje. Dobra. Udało się. W takich chwilach, instynkt podpowiada, by być sympatyczniejszym niż ustawa przewiduje i tacy byliśmy. Zagadywaliśmy, rozmawialiśmy, panowie się poczuli lepiej niż w domu, bo nikt nie zabraniał im co drugie słowo pociągać z piersiówki. Raj. Zawołali kolegów z psami. Po chwili przy ognisku towarzyszyło nam przynajmniej sześciu chłopa i trzy bestie. Teraz sobie myślę, że naszą gościnnością być może ocaliliśmy kilka dziczych istnień. Ale do brzegu. Rozmowa się rozkręca, a…
Ognisko przygasa
Co robić?
– Wrzucimy oponę!
Nie wiem skąd ją wzięli na tym bezludziu, ale wzięli i wrzucili. Znad ogniska uniósł się się specyficzny zapaszek. Wyciskający łzy, drażniący nozdrza. Taki sam, jaki poczułam podczas jazdy przez Bieszczady. Zapach, który gęstą mgłą spowijał dziś Sanok i okoliczne bieszczadzkie osady w dolinach. Dzięki niemu i tej mgle czuję się jak na zbiorowym grillowaniu opon. Ten zapach, ten smród, te góry, to piękno spowite zasłoną dymną i te wspomnienia…
Ewa
Super zdjęcia i świetna relacja! Sama z chęcią wzięłabym udział w takim wydarzeniu, ponieważ uwielbiam górskie wyprawy. Niestety jestem ostatnio bardzo zajęta remontem pokoju dziennego, więc póki co nie mogę sobie pozwolić na takie wypady. Pozdrowienia.
Dorota Chojnowska
Pozdrawiam 🙂