MarokoArt – Marokańskie rękodzieło z duszą
Marokańskie lampy coś w sobie mają. Wystarczy wziąć je do ręki, by zmieniły życie. W ten sposób, nie koniecznie za sprawą mieszkającego w nich dżina, powstało MarokoArt!
Wszystko zaczęło się w Tangerze. Dorota Zawadzka-Siesicka w jednym ze sklepików o wnętrzu pokrytym patyną kurzu wypatrzyła tę jedną, jedyną lampę która kazała jej iść za swoim światłem. Za światłem orientu.
– Twardo się o nią targowałam – wspomina. – Mój upór został nagrodzony przepięknym przedmiotem z mosiądzu.
Po powrocie, Dorota postawiła ja na poczesnym miejscu mieszkania. Obecność lampy podsycała fascynację orientalnym wzornictwem.
– Równocześnie na targach szukałam niezwykłych dodatków do mojego mieszkania.
– Znalazłaś?
– W Polsce? Nie.
A marokańska lampa jak stała, tak stała. Codziennie wykrzykiwała swoimi ornamentami “Wracaj do Maroka”.
Ważna decyzja
Ile czasu można być głuchą na wołania lampy? W 2007 roku Dorota po raz drugi zostaje matką.
– Wtedy postanowiłam działać – wspomina. – Zrobiłam rachunek sumienia – dwoje dzieci i stabilna praca w korpo… To nie był szczyt moich marzeń. Czułam się jak w klatce. Postanowiłam zatem szukać swojej drogi życia.
Kiedy Lila kończy siódmy miesiąc życia, a Jacek dwa latka, Dorota kupuje bilet do Maroka.
– Dzieci zostawiłam pod opieka czujnego męża, ja natomiast w towarzystwie brata – Maćka Zawadzkiego – świetnego grafika i fotografa oraz architektki Lidii Wiewiórowskiej z LIDE design oddałam się pasji poszukiwania pięknych przedmiotów rękodzielniczych.
Dorota całe dnie spędza w labiryncie bazarowych uliczek, wyszukując ciekawych sklepów, zaprzyjaźniając się ze sprzedawcami.
– Efekt?
– Plecak pełen cudowności – jednym tajinem, mnóstwem naszyjników, lampionami, szerokimi szarawarami… Z perspektywy czasu, muszę przyznać, że nie było tego wiele ale wystarczająco na początek.
Przede wszystkim jednak Dorota zapisuje w notesie kilka nazwisk. To jej pierwsze handlowe kontakty, które będą procentować w przyszłości.
Zarzucanie wędki
Sztukę etniczną na prawdę trzeba lubić. Grono jej odbiorców, to dość ryzykowny target. Unikają mainstreamowych targów i kiermaszy, więc trudno ich wyłowić z tłumu poszukiwaczy rzeczy pięknych. Dla Doroty nie ma jednak rzeczy niemożliwych. Wie, że przede wszystkim trzeba mieć dobrą przynętę, a następnie trzeba nią zanęcić w odpowiednim miejscu.
– Takim jak Świąteczny Targ w Instytucie Teatralnym.
– Tam sprzedałaś swój pierwszy przedmiot przywieziony z Maroka pod szyldem marokoArt??
– Tak! Był to piękny, ręcznie wykonany czarny naszyjnik z lejącego się roślinnego jedwabiu. Kupiła go znana warszawska restauratorka – Agnieszka Kręglicka.
Sezamie otwórz się!
Początkowo Dorota sprzedawała swoje skarby na kiermaszach, targach oraz w domu.
– To były schody – przyznaje. – Ile razy Lila czy Jacek byli chorzy, a ja musiałam przyjąć klientów. Na szczęście znalazłam pomieszczenie na niewielki showroom!
I tak na Stokłosy 7 Dorota otwiera galerię MarokoArt. Jej stylowe wnętrze stanowi doskonała oprawę dla 1001 orientalnych drobiazgów.
– Najszybciej swoich nabywców znajdują hamsy, czyli dłonie fatimy, tradycyjne, ręcznie szyte pantofle zwane babuszami – wymienia Dorota.
Są też dywany, koce, plecionki, kilimy płaskie, dywany mieszane tzw. bouscheouity… Z nimi Dorota rozstaje się najtrudniej.
– Te miękkie tekstylia, wykonane przez kobiety z marokańskich wiosek mają w sobie niezwykłą energię – tłumaczy. – Czuję w nich dotknięcie ludzkiej ręki, oddech, zmęczenie, wysiłek… Czasem za sprawą niepowtarzalnych wzorów używanych dywanów, czasem fantastycznych mieszanin tekstyliów z recyclingu i wełny.
Dorota mogłaby o nich mówić godzinami, a jeszcze więcej czytać. Bo historię poszczególnych tkanin, znaczenie ich wzorów stale opisuje w notesikach.
– Mam ich przynajmniej dwadzieścia!
Orientalne hity
Główne trendy modowe, bardzo często szerokim łukiem omijają przedmioty wyjątkowe. A tych w sklepie MarokoArt jest na prawdę sporo. Zatem kolczyki tuareskie z plemiennymi ornamentami. Odciśnięte na nich znaki nie stanowią jedynie ozdoby. Można je czytać jak księgę zaklęć.
Magiczne zaklęcia odciśnięte są również na krzyżach Tuaregów. Tego typu amulety mają prowadzić do celu, czynić niezłomnym i chronić przed demonami.
– Dalej wszelkie miseczki, misy, salaterki i patery ceramiczne – wymienia Dorota. – Te z Fezu wypalono w starych piecach opalanych drewnem. Technika powoli zamiera, bo z powodu smogu w w miastach panuje nakaz stosowania pieców gazowych. Tradycyjne piece działają zatem jedynie poza miastami.
Marokańskie podróże
W ten sposób pasja stała się sposobem na ciekawe życie. Za sprawą MarokoArt Dorota MUSI wracać do ukochanego Maroka.
– Tak mniej więcej co pół roku. Bo nie potrafię wytrzymać bez tamtego, MOJEGO słońca…
Galeria
[FinalTilesGallery id=”20″]