Top
  >  inspiracje   >  Wielbłąd, czyli jak ruszyłam w pierwszą podróż

Nie łatwo było w dawnych czasach. Bez internetu i dostępu do świata nawet mądre głowy przejawiały bezradność w starciu z obiegowymi informacjami. Również tymi o wielbłądach.

Zatem cofnijmy się w czasie do 1998 roku. Imieniny cioci. Rodzice właśnie podzielili się najnowszym zmartwieniem – dziewczynki jadą do Turcji. Tak, kilka godzin wcześniej ja z moją siostrą Ewą oznajmiłyśmy rodzicom, że wyruszamy w naszą pierwszą zagraniczną podróż.
– Mam nadzieję, że na wycieczkę zorganizowaną? – ze szczerą troską pyta ciocia, która jeszcze wtedy ani razu nie wychyliła nosa poza żelazną kurtynę. A że ta faktycznie ciągle jeszcze powoli opadała, więc jej jeszcze się nie śniło, że za kilka lat stać ją będzie na wakacje all inclusive w Egipcie.
– Jasne, ciociu! – odpowiada Ewa.
– Kamień z serca! Bo słyszałam, że tam wymieniają kobiety na wielbłądy.

Z ust do ust

Otóż historia szła tak: koleżanka koleżanki opowiadała cioci, że inna koleżanka pojechała do Turcji ze swoim chłopakiem. Tam wpadła w oko jakiemuś Turkowi i ten zaoferował jej chłopakowi wielbłąda za dziewczynę. Ten oczywiście się zgodził i dziewczyna jak kamień w wodę. Zniknęła. A że wtedy jeszcze nie istniał ani Facebook, ani Instagram, nikt nie mógł śledzić jej poczynań w przypuszczalnym haremie hodowcy wielbłądów.

Po co mamę denerwować…

Po kropce opowieści zapada głęboka cisza. Tak głęboka, że dla jej rozładowania ostentacyjne wzdycham.
– Jakie to szczęście, że nie jadą z nami żadni chłopcy!
Spoglądam na mamę. Chyba jej to nie uspokoiło. Już wiem, że za żadne skarby nie powiemy, że na żadną wycieczkę zorganizowaną nie jedziemy. Najzwyczajniej w świecie, nie stać nas było na taki luksus. Kilka lat wcześniej padła komuna, zarobki w Polsce w porównaniu do reszty świata wypadały bardzo blado. Po roku dorywczych prac, każdej z nas udało się odłożyć nieco ponad 300 dolarów. To „nieco ponad” wydałyśmy na najtańszy bilet autokarowy do Stambułu z przemytnikami. Pozostałe 300 dolarów miało nam wystarczyć na trzy tygodnie podróży ze Stambułu po Kapadocję i dalej wzdłuż wybrzeża z powrotem do Stambułu.

Chwila dla zdrowego rozsądku

Sprawa wielbłądziej transakcji nie dawała mi spokoju.
– Ciociu, ale nie dokończyłaś swojej historii.
– Co tu kończyć…
– Interesuje mnie ten chłopak.
– Co w nim interesującego? Wrócił.
– Z wielbłądem!?
Jedno pytanie nie dawało mi bowiem spokoju – po kiego grzyba był mu ten wielbłąd? Kolejna sprawa – kto na tej wymianie najlepiej wyszedł.
Cóż, klamka i tak zapadła. Za kilka dni wyruszamy na naszą wyprawę. Na wszelki wypadek zachowamy podwyższoną czujność w pobliżu wszelkich zwierząt z garbem i ich właścicieli.

Pierwsza północ w Stambule.

Ruszamy na pierwszy spacer po samym centrum dzielnicy turystycznej. Uliczki się wija w tak niemożliwy sposób, ze orientację tracimy po pięciu minutach. I z każdą kolejną minutą jest coraz gorzej. Po godzinie wcale nie czujemy, byśmy przybliżały się do czegokolwiek. I nagle, z ciemności wyłaniają się ONI. Dwóch tureckich, potencjalnych hodowców wielbłądów.
– Co wy tu robicie?
Nie brzmi to jak oferta handlowa, więc odpowiadamy. Ostrożnie, dyplomatycznie, badając grunt.
– Tak sobie spacerujemy.
– Po północy?
– Jesteśmy z Polski, a w Polsce to normalne.
– Powiedzcie, gdzie mieszkacie, to was odprowadzimy.
Dobra nasza, póki co nie ma mowy o wielbłądach, więc możemy się przed nimi nieco otworzyć.
– Nie wiemy.
To może pamiętacie nazwę ulicy.
Nie pamiętałyśmy ani nazwy ulicy, ani hostelu. Tak się bowiem złożyło, że Ewa myślała, że ja zapamiętam te dziwne słowa, a ja myślałam, że Ewa. Koniec końców, żadna z nas nie była w stanie przywołać choć jednej literki. Jednak panowie nie poddawali się!
– A co widzicie z okna?
– Nie mamy okna.

Nasz apartament

Ktoś, kto dysponuje majątkiem 300 dolarów, nie może sobie pozwolić na ekstrawagancje w stylu – pokój z łazienką. W naszym zasięgu był jedynie dach z łazienką piętro niżej. Wcale nie najgorsza lokalizacja. Chłodna, przewiewna, cicha. Nie szumi nam klimatyzacja, nie trzeszczą sąsiedzi na sąsiednich łóżkach, bo na dachu śpi się na podłodze.
– To co widzicie z dachu?
Chłopcy naprawdę chcieli nam pomóc.
– Kraty.
– ?
– Pamiętam kraty w oknach kamienicy o żółtych ścianach.
W tym momencie widzę, jak na czole naszych nowych pisze się słowo „Eureka”!
– Więzienie! Mieszkacie w hostelu naprzeciwko wiezienia. Tylko tam można spać na dachu.
Okazało się, że hostel stał przy równoległej ulicy. Nie wykluczone, że kilka razy przeszłyśmy obok niego, bo wyglądał zbyt znajomo, gdy dotarliśmy na miejsce…
Nasza znajomość przeciągnęła się na kolejny dzień. Chłopcy zaprosili nas na najprawdziwszą turecką kawę, podczas której roztaczali nam przed oczami panoramę wszelkich gatunków gruszek na wierzbach, ale ani słowem nie wspomnieli o wielbłądach.

Wielbłądy wracają!

Temat wielbłądów pozostał w zawieszeniu przez kolejne kilka lat. Aż pewnego dnia wiatr ponosi mnie do Palmiry w Syrii. Na sobie mam bojówki. Nielegalne. Ale skąd mam wiedzieć, że w Syrii i Libanie w bojówkach chodzi tylko wojsko i członkowie organizacji militarnych? Częste, choć dyskretne spojrzenia mężczyzn przypisuję zatem zielonym falbankom na koszulce, a nie bojowej odwadze eksponowania politycznie niepoprawnej odzieży. Aż tu nagle na szutrowej drodze pojawia się ON – prawdziwy hodowca wielbłądów i to na wielbłądzie!
– Masz super spodnie!
Też mi komplement.
– Dasz mi je?
Patrzę na niego. Dać, nie dać..?
– Dam za wielbłąda.
– Za takie spodnie dostaniesz ode mnie trzy wielbłądy!
Świetna transakcja. Pierwszą radość, niczym kubeł zimnej wody, ostudziło jednak powracające pytanie – po kiego grzyba mi te wielbłądy? Może po to, by zrozumieć jedną, ważną sprawę w życiu –  nie ważne, po co i czy muszę brać te zwierzaki, o ile to ja wyznaczam ich cenę! I tego życzę Wam w Nowym Roku. Poza tym życzę Wam jeszcze, byście filtrowali wszelkie informacje, szczególnie te obiegowe i nie dawali się im zatrzymać w pół kroku!

Galeria

[FinalTilesGallery id=”31″]

post a comment