Top
  >  Bambusowy Rower   >  To się mogło źle skończyć!

Podczas wyprawy rowerowej trzeba wyostrzyć wszystkie zmysły!

Przede mną pustynia, za mną… Wstyd się przyznać – wczoraj ledwo przejechałam 30 km. W takim tempie nie dojadę do Isfahanu nawet w trzy miesiące, a muszę się tam zjawić za tydzień.  Może lepiej było zostawić rower w Polsce?
Takie myśli drążyły mi umysł, kiedy wyruszałam z Nasr Abad. Z uśmiechem pożegnałam gospodarzy, którym wbiłam się na chatę. To unich zamknęłam swój pierwszy w życiu i w Iranie dzień jazdy przez pustynię, z sakwami, bez wody i jedzenia, bo nie pomyslałam, ze mogą mi się przydać, kiedy o poranku poprzedniego dnia opuszczałam Jazd. Dlatego, za pierwszym zakrętem, kiedy nikt mnie już nie widział, starłam uśmiech z twarzy, a spod niego przebiła się nietęga mina. Bo znowu jadę wolno i ciągle pod górę…

Logika wisielca

– Jeśli jest podjazd, to musi być w końcu i zjazd… – Podpowiada jakiś głos w głowie. Lubię rozmawiać, a kiedy jestem sama, nie zastanawiam się, skąd dobiegają mnie głosy. Może wypowiadają je duchy, anioły, albo wypalone słońcem szaleństwo. Logika jest jedna. jak ktoś mówi, to niegrzecznie jest zbyć go milczeniem. Więc odpowiadam:
– Super, tylko kiedy, bo już walczę dwie godziny, i wciąż nie widać końca.

Koniec…

…Nadszedł w trzeciej godzinie. Zaraz za kresem podjazdu, niczym puchar za wytrwałość wyłoniła się z piasków twierdza. Samotna, jakich wiele. Opuszczona jak wszystkie. Rozpływająca się w pustyni jak śnieg. Tak umierają gliniane budowle. Usychają z tęsknoty, a wiatr każdy drobinkę ich duszy rozwiewa na wszystkie strony świata. Domy znikają najszybciej. Nieco dłużej opór przemijaniu stawiają wieże obronne, jak ta którą właśnie widzę. Jest piękna, wysoka, a wokół niej wiją się rozpuszczone do wysokości metra labirynty ścian. W oddali widzę owce, gdzieś szczekają psy pasterskie. Sielanka. Zjeżdżam z drogi, rower opieram o mur twierdzy i robię zdjęcia.
– Czy mi się wydaje, czy psy ujadają coraz głośniej?

Reaguj!

Głosów trzeba słuchać. Skądkolwiek dochodzą. A ten mówił bardzo wyraźnie:
– Obejrz się za siebie!
Obróciłam głowę w chwili, gdy jeden z psów szykował się do skoku na mnie. Drugi dopiero odbiegał.
Wskoczyłam na rower. Nawet nie próbowałam wrócić na asfalt. Drogę poprowadzono po nasypie, na który nie miałam szans podjechać z bagażem. Po pierwsze zbyt stromo, po drugie nie umiem jeszcze jeździć na moim bambusowym rowerze. Skończyłam jego budowę dwa dni przed wyjazdem. Muszę zatem jechać po piachu wzdłuż nasypu i modlić się, by koła się nie zakopały, a psy znudziły pościgiem. Udało się. Uciekłam. Wprowadziłam rower na asfalt i jadąc dalej analizowałam zdarzenie.

Po pierwsze…

Zdalam sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu jestem na prawdę sama. I jeśli cos się wydarzy, nikt mi nie pomoże.

Po drugie…

…Dlaczego rower tak lekko jechał po piachu?

Odpowiedzi

Spojrzałam na łańcuch. Mój rower ma z przodu dwa biegi, ale żeby nie psuć jego urody linkami, nie zainstalowałam do nich manetki. Łańcuch przerzucam rękami. Ostatni raz sprawdzałam jego położenie kilka dni wcześniej, kiedy stał w hotelu w Jażdzie. Ale z jakiegoś powodu musiał w międzyczasie spaść na niższą zębatkę. To dlatego pierwszego dnia jechałam tak wolno i dlatego dziś przejechałam przez piasek. To uratowało mi życie.

Morał

Od tamtego dnia rower zawsze zostawiałam tam, skąd mogłam szybko uciec. Zawsze też wsłuchiwałam się w ciszę, czy nie brzmi w niej skowyt dzikich psów…

post a comment