Top
  >  Egipt   >  Travel fashion, czyli jak się ubrać w podróży…
Travel fashion czyli jak się ubrać na wyjazd wakacyjny

 

…i nie zrobić z siebie Travel Fashion Victim:)

W podróży nie tylko czas płynie inaczej. Zmienia się też percepcja stylu i elegancji. To, jak się ubieram, jest wypadkową konieczności, fascynacji krajem, ale często też utraty kontaktu ze zdrowym rozsądkiem. Im dłużej trwa podróż, tym większe niebezpieczeństwo, że stylistycznie odlecę w kosmos. Czy Ty też tak masz?

Egipt – Galabija szokuje i łączy

Palec pod budkę, wszystkie, które były w Egipcie, albo innym arabskim kurorcie i kupiły sobie galabije! Ja zrobiłam to praktycznie od razu po przyjeździe. Tyle, że nie mieszkałam w Hurghadzie, gdzie nic nikogo nie szokuje, tylko w centrum Kairu. Zatem wróciłam do domu z moim trofeum. Od razu założyłam na siebie i zakręciłam kilka piruetów przed oczami Dalii, mojej gospodyni.
– Ładnie…  – Dalia, pół krwi Egipcjanka, wychowana jedną nogą tam, drugą w Polsce,  bez przekonania pokiwała głową.
– Już wiem, jak się ubrać dziś na miasto!
– Że niby w tym? Po moim trupie!
Egipcjanie przywiązują niezwykłą wagę do tego, co ludzie powiedzą. A trudno sobie wyobrazić gorszą towarzyską katastrofę od gościa szwendającego się po ulicach w galabiji.
– To tak, jak byś wyszła na ulicę w szlafroku!
Egipcjanki w galabijach chodzą po domu, ale tylko najbiedniejsze nie nakładają na nie abaji przed wyjściem z domu. Te z najbardziej zeuropeizowanych domów w galabijach po prostu nigdy nie chodzą. Tak jak S. przemiła osoba, którą poznałam trzy lata wcześniej. Bardzo chciałyśmy się umówić na kawę, ale ciągle jakoś nie wychodziło. Pewnego dnia dostałam od niej takiego SMS-a.

„Dorotko, przepraszam, że zawracam głowę. Chcę zorganizować dzień arabski. Wiem, że dużo podróżujesz i może mogłabyś mi pożyczyć galabiję?”
„Jak to możliwe, że nie masz galabiji? Przecież jesteś Marokanką!”
Było możliwe. Jeszcze tego wieczora odświeżyłyśmy naszą znajomość

Syria – granica politycznej poprawności

Nie ma co się oszukiwać. Z moją twarzą w Syrii w tłum się nie wmieszam. Szczególnie z moim ówcześnie marchewkowym jerzykiem. Moja ekstrawagancka fryzura została skazana na zakrycie nie tylko ze względu na barwę, ale przede wszystkim ze względu na obezwładniające słońce. Tylko czym? Odpowiedź nasuwała się sama. Chustką. Tak jak większość otaczających mnie wówczas kobiet. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Zakręciłam na głowie marchewkową chustę, w ten sam sposób co Syryjki i pomaszerowałam na Hamidiye. Za chwilę słyszę chichoczące dziewczyny.
– Chrześcijanka wiąże chustę jak my!
Wtedy zrozumiałam – mogę nosić chusty bez żadnych ograniczeń. Jednak w pewnych krajach, szczególnie tam, gdzie współżyje kilka religii, warto dowiedzieć się najpierw czy sposób ich wiązania  nie świadczy o przynależności do konkretnego wyznania. W Syrii inaczej zasłaniały się szyitki, inaczej sunnitki, a jeszcze inaczej chrześcijanki. Nikt ode mnie nie wymagał, bym to robiła jak one. Nikt przede wszystkim ode mnie nie wymagał, żebym w ogóle wiązała chustę na głowie. Ale kiedy robiłam to niestosownie do okoliczności, wtedy wzbudzałam uśmiech.

Iran – przyzwoita rowerzystka

W Iranie chustę na głowie musi mieć każda kobieta. Niezależnie od wyznania i obywatelstwa. Zabrałam ze sobą kilka szmatek i… już na lotnisku przekonałam się, jak wiele znaczeń ma słowo „zakryta”. Zatem w rozumieniu mieszkanek północnego Teheranu oznacza to „apaszkę delikatnie przerzuconą przez głowę, tak, by nie zakryć żadnego waloru blond fryzury”. Natasha, mieszkanka jednego z północno-teherańskich osiedli, wybiegła mi na spotkanie w t-shircie, shortach i niczym nie skrepowanymi włosami. Podczas spacerów po mieście Natasha paradowała zaś w turbanie.
– Można tak? – pytam.
– Można. Przecież masz zakrytą głowę, a jest wygodniej.
Natasha miała rację. Najpopularniejszy sposób zarzucania chusty przez Iranki, ma sens w przypadku, gdy poruszamy się z godnością królowych. Ja należę do osób bardziej dynamicznych. Jeśli chodzę, to szybko, wiec chusta spadała ze mnie cały czas. Poza tym jeździłam przecież na rowerze.
– Co mam wtedy zakładać na głowę?

– Kask i tylko w kask – wyjaśnia Natasha.
W Iranie jednak, i to szczególnie w Iranie, rowerzystka w samym kasku jeździć nie może. Musi coś jeszcze na siebie narzucić. Jakaś tunikę, albo sukienkę. Długo wybierałam odpowiednią stylizację. W końcu stanęło na bojówkach i sukience zawiązywanej pod szyją. Jeszcze w Warszawie postanowiłam sprawdzić, czy w tym czymś da się jeździć na rowerze. Pojechałam do pracy.
– Co ty masz na sobie? – pyta kolega.
– Strój do Iranu –  odpowiadam.
– Jeśli tak będziesz tam jeździć, to ja już przestaję się bać! Nikt ciebie nie ruszy.

Meksyk – na choinkę

Podróż przezywa się zmysłami i… pamiątkami. Szczególnie w Meksyku. Pojechałam tam na trzy miesiące i od pierwszego dnia zaczęłam obwieszać się ozdobami. Bo jak nie kupić plecionej bransoletki, paska czy naszyjnika od Indianki? Więc kupowałam i zawieszałam na sobie. Po miesiącu włożenie całego biżuteryjnego rynsztunku zajmowało mi 15 minut. Poczułam, jakby zdrowy rozsadek nagle wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Ograniczyłam zawieszanie wszelkich ozdób, ale ciągle je kupowałam! W ten sposób mój bagaż w drodze powrotnej ważył około 50 kg w porównaniu do 11 kg przy wjeździe do Meksyku. Oprócz biżuterii kupiłam kilka strojów indiańskich, pasów i koszul ludowych. Żadnej z przywiezionych rzeczy po powrocie ani razu nie założyłam, bo w Polsce jakoś mi nie leżą…

Bali – sarongi od głowy po nogi!

Na Bali do świątyni nie wchodzi się w stroju z ulicy. Tu kobiety obowiązuje rygorystyczny dress code. Zatem nogi muszą być zakryte sarongiem, talia powinna być przewiązana pasem. Kobiety powinny też mieć bluzki z rękawami za łokcie.
– żeby złe duchy nie szczypały ich w ręce – wytłumaczyła mi znajoma Balijka. W takim stroju z gracją nosiła na głowie kosze z ofiarami do świątyni. Ja tej gracji nie miałam. Pół biedy, gdy strój zakładałam na siebie przy wejściu do świątyni. Pewnego razu jednak znajoma postanowiła zabrać mnie na wielką modlitwę do świątyni. Ubrała mnie jeszcze w domu. Patrzę w lustro. Przełykam ślinę, ale cóż… Przemkniemy ulicami na skuterze, to nikt nie zapamięta mojej twarzy. Wsiadam na skuter. Okrakiem…
– Z powrotem wracasz na piechotę – informuje mnie gospodyni.
Myślę – żartuje. Ale nie! Po skończonej ceremonii wyprowadziła mnie za próg, następnie na głowę położyła specjalny krążek. Na tym krążku umieściła kosz z pobłogosławionymi ofiarami.
– Będę na ciebie czekać w domu.
Co miałam robić. Szłam niczym brzydkie kaczątko między boginiami. Co kilka kroków kosz spadał mi na ziemię na oczach tłumu paparazzi. Europejczycy fotografowali Balijki, a Balijczycy fotografowali Europejkę…

Oman – przyzwoitość przez całą dobę

Pierwszy dzień w Omanie. Na rogatkach Sohar czeka na nas Said. Choć widzimy się pierwszy raz w życiu, wita się z nami jak z dawno niewidzianym rodzeństwem. Następnego dnia zabiera nas na przejażdżkę. Mam na sobie t-shirta, czarne bojówki i chustę na głowie, bo kręciliśmy się niedaleko meczetu. Jednym słowem jak na omańskie kanony wyglądałam bardzo przyzwoicie. Wbrew pozorom bowiem zasady stosownego ubioru są krótkie i logiczne – ciuszki powinny zakrywać ramiona, spodnie albo spódnice powinny zaś mieć długość za kolana. Dotyczyło to zarówno mężczyzn jak i kobiet.
Zatem Said nie może się mnie wstydzić! Jednak Said jest perfekcjonistą w kwestiach mody.
– Chciałabyś zrobić sobie zdjęcie w tradycyjnym ubraniu omańskim?
– Czemu nie?
– To jedziemy na bazar!
Jest czarna noc. Dookoła piasek, a gdzieś w głębi czarnej przestrzeni, kilka żarówek oświetla dwa rzędy baraków. To własnie jest bazar. wchodzimy w jedną, jedyną alejkę do jednego z wielu sklepików odzieżowych.
– Wybieraj! –  mówi Said.
W tym momencie sklepikarz podaje Selimowi centymetr krawiecki, żeby mnie zmierzył. Przecież przyzwoitemu mężczyźnie nie wypada zbliżać się do obcej kobiety, choćby był sprzedawcą ubrań! W końcu wybraliśmy strój. Założyłam go na siebie. Zapozowałam…
– To już go nie ściągaj – powiedział Said.
Wtedy zrozumiałam. Said za pomocą tego fortelu postanowił mnie ubrać bardziej przyzwoicie. Nie byłam specjalnie szczęśliwa z tego podarku, bo oznaczał on dodatkowy ciężar na rowerze. Jednak już po kilku dniach zmieniłam zdanie, kiedy znaleźliśmy się w domu Seifa. Wszystkie ubrania miałam brudne poza tą jedną pachnącą szatą od Saida. Założyłam i poczułam się tak czysto. A potem spojrzałam na naszego gospodarza. Na jego twarzy zarysował się ogromny wyraz szczęścia!

Plażing w Omanie

Omańskie plaże są przepiękne, ogromne i puste. Aż się chce rozebrać do bikini i rzucić w morze i… w tym momencie słyszę potężne kulturowe:
– STOP!
Na plaży bowiem panuje ten sam dress code co na ulicy. A ja chcę chwilę popływać w morzu i wykapać w słońcu! Na szczęście  znalazło się wyjście z sytuacji.
– Prywatna plaża.
Poszłąm. Plaza należała do pięciogwiazdkowego hotelu. Za wstęp zapłaciłąm 100 zł, w tej cenie otrzymałam ręcznik oraz możliwość zajrzenia do baru z alkoholem. W Omanie alkohol należy do towarów rzadko dostępnych i tylko w najbardziej luksusowych hotelach, dlatego niewiele myśląc wchodzę do baru, spoglądam na ceny i… dochodzę do wniosku, że nie ma to jak piwo bezalkoholowe, które mam akurat w plecaku!

Problem pod sufitem

Następnego dnia znowu spotykam Saida.
– Wy Europejczycy wydacie ostatnie pieniądze na alkohol – mówi z dezaprobatą.
– Said, ale nie piłam alkoholu!
– Jak to??? – wyraźnie zbiłam Saida z pantałyku. – To co tam robiłaś?
– Pływałam w morzu.
W tym momencie na twarzy Saida zarysował się wyraz troski – czy mój przypadek już się kwalifikuje do leczenia? Chłopak postanowił jednak decyzję zostawić polskim lekarzom, natomiast on ze swej strony zaprosił mnie terapeutycznie na prawdziwy, omański plażing na ogromnej plażę, gdzie co kilkadziesiąt metrów na kocach piknikowały omańskie rodziny. Wszyscy byli ubrani jak trzeba. Ja również… Bo Said kupił mi nową szatę, długą do ziemi, z chustą niewiele krótszą i stanowczo poradził, żebym to założyła! Szczęśliwy był nie tylko Said. Omańczycy mniej się krępowali, by zamienić kilka słów i zażartować.
Ale opowieść ma swój ciąg dalszy. Otóż po jednym z omańskich pokazów, już w Warszawie, pewna pani zwróciła uwagę, że owszem można się kąpać na publicznych plażach w Muskacie, bo tak właśnie robiła jej koleżanka. 

– To, że nikt nie reaguje, nie znaczy, że wypada tak robić – odpowiadam. – Prawdopodobnie Omańczycy byli zbyt skrepowani jej widokiem, by podejść i zwrócić uwagę.
Nikt nikomu nie może zabronić forsowania własnych obyczajów. Tylko po co? Ja jednak wolę zostać travel fashion victim, niż godzić w lokalne obyczaje 🙂 

—-

A Ty? Jak wyglądały Twoje przygody z modą w podróży? Zostaw swój komentarz:)

 

 

Comments:

  • Asia Kusy

    20 marca 2018

    Nie w podróży Ale w Pakistanie na poczatku życia miałam raz kurte w kościele i jakaś babcia obok mi ja poprawiala gdy tylko to wycięcie na biodrze w kurcie mi się przesuwalo przy klekaniu np. i było widac troche (centymetr lub dwa) ciala :/ potem się okazało ze nie zawsze się trzeba tak przejmować szczelnym zakryciem 😀

    reply...
    • Dorota Chojnowska

      20 marca 2018

      Hej! W dzieciństwie mieszkałaś w Pakistanie? Brzmi to bardzo ciekawie!

      reply...
      • Asia Kusy

        20 marca 2018

        Nie w dziecinstwie, mieszkam w sumie od jakichś 8 lat:) a to było na samym początku jak przyjechałam się aklimatyzowac 😀

        reply...
        • Dorota Chojnowska

          20 marca 2018

          Znalazłam Cię w internecie! Bardzo miło mi Cię poznać. Ja też jestem antropolożką:) Muszę teraz lecieć do pracy, ale namierzę Twoją książkę, bo bardzo mnie zainteresowała. Prawdopodobnie mamy kilku wspólnych znajomych, bo tam parę osób jeździ z mojego otoczenia. Ale jeśli pozwolisz, to odezwę się na priv, bo bardzo zainteresowało mnie co robisz. Pozdrawiam gorąco!

          reply...
  • 26 kwietnia 2018

    Bardzo ciekawy wpis! Szczególnie zaskoczyły mnie te style noszenia chusty w Syrii!

    reply...

post a comment