Wino, Arak i Liban
Z Libanu bardzo trudno wyjechać, a to za sprawą wina i araku z winnicy Massaya.
Nancy sama zaproponowała mi podwózkę na dworzec.
– Wtedy będę miała całkowitą pewność, że wreszcie stąd wyjedziesz!
– Nie przesadzaj, tak długo nie siedziałam…
– Czy ty wiesz ile czasu się ze mną żegnasz?
– No ile?
– Równo tydzień.
Prawda, od tygodnia co wieczór mówię Nancy „do widzenia” i pakuję się do wyjazdu. Za każdym razem naprawdę mam szczere chęci wreszcie opuścić Beirut i wrócić do Damaszku. Przedwczoraj, moje chęci były równie szczere. Równie szczerze i gorąco pożegnałam Nancy i wróciłam do domu Jen i Ryana, który był również i moim domem.
– Masz jakieś plany na jutro? – zagaiła Jen.
– No przecież wiesz, że jadę…
– Widzisz, bo zarezerwowaliśmy dla ciebie bilet do Massayi na degustacje. Poznasz libańskie wina i araki.
– Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad tym wyjazdem – niemal pogroził mi Ryan
Czy mogłam odmówić w takiej sytuacji?
– Wtedy będę miała całkowitą pewność, że wreszcie stąd wyjedziesz!
– Nie przesadzaj, tak długo nie siedziałam…
– Czy ty wiesz ile czasu się ze mną żegnasz?
– No ile?
– Równo tydzień.
Prawda, od tygodnia co wieczór mówię Nancy „do widzenia” i pakuję się do wyjazdu. Za każdym razem naprawdę mam szczere chęci wreszcie opuścić Beirut i wrócić do Damaszku. Przedwczoraj, moje chęci były równie szczere. Równie szczerze i gorąco pożegnałam Nancy i wróciłam do domu Jen i Ryana, który był również i moim domem.
– Masz jakieś plany na jutro? – zagaiła Jen.
– No przecież wiesz, że jadę…
– Widzisz, bo zarezerwowaliśmy dla ciebie bilet do Massayi na degustacje. Poznasz libańskie wina i araki.
– Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad tym wyjazdem – niemal pogroził mi Ryan
Czy mogłam odmówić w takiej sytuacji?
Dolina winem płynąca…
W Dolinie Beqaa w Libanie od tysięcy lat uprawia się winorośl. Nie przez przypadek to właśnie tam, w Baalbeku, wznosi się jedna z najwspanialszych świątyń poświęconych Bachusowi – bogowi, który nigdy nie trzeźwiał. Na stokach doliny Beqaa winorośl ma optymalne warunki do wzrostu. Glebę ani za dobrą, ani za słabą, dużo słońca, a jednocześnie i chłodu, bo winogrona rosną na znacznych wysokościach. Tam właśnie w majątku Tanaïl narodziła się Massaya. Tam również, pośrodku winnicy, pośród drzew i winorośli, przy prostych stołach zbitych z desek degustuje się libańskie wina i araki Massay’i. Nutom smakowym akompaniują proste dania libańskiej kuchni.
– Płacisz 40 dolarów za wejście i ze wszystkiego możesz korzystać do woli! – mówi Ryan, kiedy przekraczamy progi restauracji.
– W Libanie miejsca, gdzie degustujesz wina są bardzo eleganckie, a tu panuje swojska atmosfera – dodaje Jen, dumnie dzierżąc szklankę wypełnioną arakiem.
– Zatem za Liban! – wznoszę pierwszy toast, gdy w ręce ląduje mi kieliszek wina.
– Za szybką odbudowę mostów! – dodaje Ryan. Tak, w drodze do winnicy dał nam się we znaki ich brak. Kilka miesięcy wcześniej Liban przeżył kolejną wojnę, tym razem z Izraelem. Izraelskie lotnictwo zbombardowało wszystkie mosty i kładki dla pieszych oraz przetwórnie mleka. Stąd okrążaliśmy mosty w rękach dzierżąc kubki kawy z mlekiem sojowym. Ale skończmy z wojennymi dygresjami, bo oto nadchodzi czas na trzeci toast.
– Za nasze spotkanie!
Przy czwartym pytam, kto prowadzi. Po piątym Ryan uspokaja, że on też się na początku bał jeździć z pijanymi, ale w Libanie drogi są szersze i policję cechuje większa tolerancja. Zatem siedzieliśmy i degustowaliśmy tak długo, aż słońce zaszło, a niebo przybrało kolor głębokiego granatu, tak głębokiego jak barwa butelek araku z Massayi. Bo „massaya” po arabsku znaczy zmierzch…
– Płacisz 40 dolarów za wejście i ze wszystkiego możesz korzystać do woli! – mówi Ryan, kiedy przekraczamy progi restauracji.
– W Libanie miejsca, gdzie degustujesz wina są bardzo eleganckie, a tu panuje swojska atmosfera – dodaje Jen, dumnie dzierżąc szklankę wypełnioną arakiem.
– Zatem za Liban! – wznoszę pierwszy toast, gdy w ręce ląduje mi kieliszek wina.
– Za szybką odbudowę mostów! – dodaje Ryan. Tak, w drodze do winnicy dał nam się we znaki ich brak. Kilka miesięcy wcześniej Liban przeżył kolejną wojnę, tym razem z Izraelem. Izraelskie lotnictwo zbombardowało wszystkie mosty i kładki dla pieszych oraz przetwórnie mleka. Stąd okrążaliśmy mosty w rękach dzierżąc kubki kawy z mlekiem sojowym. Ale skończmy z wojennymi dygresjami, bo oto nadchodzi czas na trzeci toast.
– Za nasze spotkanie!
Przy czwartym pytam, kto prowadzi. Po piątym Ryan uspokaja, że on też się na początku bał jeździć z pijanymi, ale w Libanie drogi są szersze i policję cechuje większa tolerancja. Zatem siedzieliśmy i degustowaliśmy tak długo, aż słońce zaszło, a niebo przybrało kolor głębokiego granatu, tak głębokiego jak barwa butelek araku z Massayi. Bo „massaya” po arabsku znaczy zmierzch…
Powrót
Projekt butelki araku stanowił pieczęć kończącą dojrzewanie Massayi. Od tej chwili nie była to hobbystyczna produkcja dwóch braci marzycieli, ale marka. Wszystko zaczęło się w 1992 roku. Po blisko 30 letniej wojnie domowej do Libanu wracają bracia Sami i Ramzi Ghosn. Ramzi ukończył w USA architekturę, Samiego los rzucił do Paryża, gdzie w najlepszych restauracjach nabierał doświadczenia i wizji, jak powinno smakować wino.
W pewnym momencie dochodzi do wniosku, że najwyższy czas stanąć na własne nogi i wprowadzić wizję w czyn. Tym bardziej, że w Libanie właśnie kończy się wojna i można spokojnie powrócić do rodzinnego majątku i winnicy Tanaïl w dolinie Beqaa. Sami długo nie musi przekonywać Ramziego. W 1992 roku bracia wracają w rodzinne strony, gdzie zastają zdewastowany dom i zapuszczoną winnicę.
– Chcieliśmy jak najszybciej ruszyć ze sprzedażą – wspomina Ramzi. – Zatem na pierwszym etapie naszej działalności postawiliśmy na arak. Wino leżakuje co najmniej 4 lata, a jego jakość zależy od zbiorów. Arakowi wystarczą zaledwie dwa i jego smak nie jest w takim stopniu zależny od roku.
Sprowadzają zatem z Francji urządzenia do destylacji, takie same w jakich destyluje się wino w Koniaku. I tak jak w Koniaku wino poddawane jest potrójnej destylacji, zanim stanie się wodą życia, w Massay’i do ostatniej dosypywany jest anyż. Ale nie byle jaki anyż, tylko najlepszy z najlepszych, który wyrósł na najlepszej glebie i nabierał smaku w najbardziej optymalnym słońcu, czyli pochodzący z wioski Hineh po syryjskiej stronie góry Hermon.
W ten sposób bracia uzyskali arakową wodę życia, która powinna leżakować nie w beczkach, lecz w glinianych amforach. Najlepsze zaś amfory pochodziły z wioski Beit Chebab.
– Niestety, tam już dawno nikt tej sztuki nie pamiętał – wspomina Ramzi. – Znaleźliśmy ostatniego garncarza, który potrafił wykonać tradycyjne amfory. Ale kiedy zaczęliśmy zamawiać ich więcej i więcej, odrodziło się dawne rzemiosło!
– W 1994 roku z naszego majątku wyjechał pierwszy transport araku – dodaje Sami. – W tym czasie w naszych piwnicach zaczęły leżakować pierwsze beczki naszego libańskiego wina.
W pewnym momencie dochodzi do wniosku, że najwyższy czas stanąć na własne nogi i wprowadzić wizję w czyn. Tym bardziej, że w Libanie właśnie kończy się wojna i można spokojnie powrócić do rodzinnego majątku i winnicy Tanaïl w dolinie Beqaa. Sami długo nie musi przekonywać Ramziego. W 1992 roku bracia wracają w rodzinne strony, gdzie zastają zdewastowany dom i zapuszczoną winnicę.
– Chcieliśmy jak najszybciej ruszyć ze sprzedażą – wspomina Ramzi. – Zatem na pierwszym etapie naszej działalności postawiliśmy na arak. Wino leżakuje co najmniej 4 lata, a jego jakość zależy od zbiorów. Arakowi wystarczą zaledwie dwa i jego smak nie jest w takim stopniu zależny od roku.
Sprowadzają zatem z Francji urządzenia do destylacji, takie same w jakich destyluje się wino w Koniaku. I tak jak w Koniaku wino poddawane jest potrójnej destylacji, zanim stanie się wodą życia, w Massay’i do ostatniej dosypywany jest anyż. Ale nie byle jaki anyż, tylko najlepszy z najlepszych, który wyrósł na najlepszej glebie i nabierał smaku w najbardziej optymalnym słońcu, czyli pochodzący z wioski Hineh po syryjskiej stronie góry Hermon.
W ten sposób bracia uzyskali arakową wodę życia, która powinna leżakować nie w beczkach, lecz w glinianych amforach. Najlepsze zaś amfory pochodziły z wioski Beit Chebab.
– Niestety, tam już dawno nikt tej sztuki nie pamiętał – wspomina Ramzi. – Znaleźliśmy ostatniego garncarza, który potrafił wykonać tradycyjne amfory. Ale kiedy zaczęliśmy zamawiać ich więcej i więcej, odrodziło się dawne rzemiosło!
– W 1994 roku z naszego majątku wyjechał pierwszy transport araku – dodaje Sami. – W tym czasie w naszych piwnicach zaczęły leżakować pierwsze beczki naszego libańskiego wina.
Francuskie inspiracje
Dolina Beqaa z Baalbekiem stanowi bastion szyickiego Hezbollahu. Na na każdej latarni w drodze do Baalbeku i w samym mieście wiszą portrety mężczyzn w wojskowych mundurach. To męczennicy – ofiary wojny domowej i tej sprzed kilku miesięcy z Izraelem. Po sąsiedzku, jakieś 15 minut jazdy minibusem, znajduje się miasteczko Zahle. Nad nim góruje olbrzymia postać Madonny z kiścią winogron w dłoniach. Chrześcijańskie Zahle żyje z produkcji i sprzedaży wina. Do czasów ostatniej wojny jego mieszkańcy utrzymywali ciepłe stosunki z Izraelczykami. Teraz nikt się do jakichkolwiek kontaktów z ludźmi po tamtej stronie tamtej granicy nie przyznaje.
Choć tradycja winna, mimo wojny przetrwała w dolinie Beqaa, bracia w 1998 roku postanowili zaprosić do współpracy francuskich winiarzy Dominique Hebrarda z Bordeaux oraz Frederica i Daniela Brunier z Chateauneuf du Pape.
– To oni nadali kierunek dalszej produkcji naszych win – mówi Ramzi. Od tego spotkania ich charakterne, libańskie wina nabrały francuskiego posmaku. Winiarze bowiem przywieźli ze sobą francuskie szczepy winogron.
W ten sposób bracia Ghosn wypełnili piwnice przednim winem i arakiem.
– Uwierz mi Nancy, to był wspaniały widok i wspaniały spacer!
Nie muszę jej przekonywać. Nancy wierzy mi na słowo i wie, że Libanie nie jedno jeszcze mnie zachwyci. Dlatego właśnie osobiście odwozi mnie na dworzec, żebym przypadkiem znowu z jakiegoś powodu nie przełożyła wyjazdu!
Choć tradycja winna, mimo wojny przetrwała w dolinie Beqaa, bracia w 1998 roku postanowili zaprosić do współpracy francuskich winiarzy Dominique Hebrarda z Bordeaux oraz Frederica i Daniela Brunier z Chateauneuf du Pape.
– To oni nadali kierunek dalszej produkcji naszych win – mówi Ramzi. Od tego spotkania ich charakterne, libańskie wina nabrały francuskiego posmaku. Winiarze bowiem przywieźli ze sobą francuskie szczepy winogron.
W ten sposób bracia Ghosn wypełnili piwnice przednim winem i arakiem.
– Uwierz mi Nancy, to był wspaniały widok i wspaniały spacer!
Nie muszę jej przekonywać. Nancy wierzy mi na słowo i wie, że Libanie nie jedno jeszcze mnie zachwyci. Dlatego właśnie osobiście odwozi mnie na dworzec, żebym przypadkiem znowu z jakiegoś powodu nie przełożyła wyjazdu!
A ja tam byłam, arak i wino piłam – oto dowody! 🙂
[FinalTilesGallery id=”25″]
0