Top
  >  Bez kategorii   >  Turystyka i terroryzm w Czeczenii
czeczenia Widino

Jakiś czas temu wzięłam udział w dyskusji panelowej dotyczącej turystyki i terroryzmu w Domu Spotkań z Historią. Od razu wróciły wspomnienia z mojej wyprawy w góry Czeczenii…

Nie lubię słowa „terroryzm” za jego ogólnikowość. Stanowi wdzięczne narzędzie do manipulacji, bo do szufladki opatrzonej tą etykietą wrzuca się czasem odległe znaczeniowo postawy. Gangster, bojownik, powstaniec to rożne nazwy tej samej czasem postaci z teatru wojny. Nazwa, która przylgnie do bohatera zależy od aktualnego reżysera spektaklu. Co innego strach. Ten jest już całkowicie uniwersalny. Nie ważne z której strony barykady stoisz, tak samo chwyta za szyję i dusi. I właśnie o strach pyta organizatorka i jednocześnie moderatorka dyskusji – Katarzyna Maniszewska z Collegium Civitas:
– Czy zrezygnowała pani z jakiegoś wyjazdu ze względów bezpieczeństwa?
– Nie planuję wyjazdów w miejsca niebezpieczne. Ale czasem jeżdżę w miejsca, które mają opinię niebezpiecznych. W ten sposób znalazłam się w Czeczenii.

Z ust do ust

Wcale nie miałam zamiaru jechać do Czeczenii. Moją podróż przez Rosję zaczęłam w Petersburgu i planowałam zakończyć w Soczi. Ale już na wysokości Moskwy zrozumiałam, że serdecznie dosyć mam wszelkich kremli. Praktycznie w każdym bowiem rosyjskim mieście znajduje się kreml. Czasem przypomina słowiańskie grodzisko, czasem średniowieczna warownie, ale jest. A wewnątrz zazwyczaj stoi cerkiew lub krzyż informujący że stojącą tu sobie spokojnie przez 200, 300 albo 800 lat cerkiew zburzyli komuniści. Ile można?
Kiedy dojeżdżam do Samary, wiem, że zmieniam trasę. Zamiast do Rostowa nad Donem, kupuję zatem bilet do Astrachania. Stamtąd już pojadę w góry. Tylko dokąd? Kilku moich znajomych chwaliło Dagestan, inni Kabardo-Bałkarię. Ja tymczasem już dwa tygodnie przemieszczałam się rosyjskimi pociągami, gdzie trzeba „abszat’sa”, czyli rzucić w wir życia towarzyskiego. Ciągle też słyszałam, że ktoś kogoś do Czeczenii zaprasza, ktoś komuś, coś opowiedział i tak od przejazdu do przejazdu klarował mi się obraz miejsca, gdzie Rosjan już się zaprasza w gości, ale ci jeszcze nie mają odwagi by tam pojechać. To może ja się tam wybiorę?

Górski trekking

Szlaki turystyczne nie należą do mocnych stron Kaukazu. Po stronie gruzińskiej – najbardziej rozwiniętej turystycznie jest ich mało. Nie mam zatem złudzeń, że po czeczeńskiej nie będzie ich w ogóle. Zaczynam internetowe poszukiwania przewodnika i po kilku dniach już wiem, że w góry pójdę z Mogamedem – mężem swojej obrotnej żony, która założyła jedną z pierwszych agencji turystycznych w Czeczenii. Zanim jeszcze przyjechałam do Groznego, Mogamed podesłał mi mapę z trasą, zrobił rezerwację. Wszystko wyglądało tak prosto, ale…
– Mamy jeden problem – zaczyna Mogamed, kiedy spotykamy się na dworcu w Groznym.
– Jaki?
– Żeby pójść w góry potrzebujemy przepustki.
– Ile się je wyrabia?
– Około trzech miesięcy.
– Nie mam tyle czasu – odpowiadam, po czym dodaje magiczną frazę – Zrób coś…
Na wschodzie granica między tym co wolno a tym co nie wolno jest płynna i zależy od wielu czynników, najczęściej ludzkich. Za długo podróżowałam po wschodzie, by nie wiedzieć, ze każdy zakaz można też jakość obejść. Trzeba tylko wygłosić magiczną formułkę „zrób coś” odpowiedniej osobie. Następnego dnia okazało się, ze Mogamad był odpowiednią osobą.
– Możemy iść w góry, pod warunkiem, że odbędziemy szkolenie antyterrorystyczne.
– Kiedy?
– Jutro rano, a stamtąd od razu ruszymy w góry.

Idź do meczetu!

Następnego dnia rano całą ekipą stawiliśmy się w czymś na wzór centrum obrony cywilnej. Stałam ja, stał Mogamed i stał długi, chudy chłopak z charakterystyczną brodą. Oficjalnie
– Oto Dhza, mój praktykant – zatem tak brzmi oficjalna wersja wyjaśniająca obecność przyzwoitki. Bo Dhza jest przyzwoitką. Przecież nawet dziecko wie, że żonaty mężczyzna jak Mogamed nie powinien sam iść do lasu z niezamężną kobietą jak ja. I to na pięć dni.
Najpierw jednak musimy przeżyć to szkolenie. Wchodzimy do szkolnej sali, siadamy w ławkach i zamieniamy się w słuch.
– W lasach ciągle jeszcze trwają działania bojowe – mężczyzna przy tablicy zaczyna wykład. – dlatego nie wolno wam zbaczać z trasy. Dostaniecie telefony do posterunków wojskowych i milicyjnych, macie do nich dzwonić jak tylko będziecie w zasięgu.
– A jeśli nie będziemy dzwonić?
– To wyślemy wojsko na wasze poszukiwania.
– Ustanawiam też godzinę łączności. O 18.00 musicie do nas dzwonić.
– A jeśli nie będzie zasięgu?
– To wyślemy wojsko.
Mogamed przedstawił dokładny plan trasy, mężczyzna dał mu telefony do wszystkich posterunków na naszej drodze. I już. Spotkanie zakończone. Zakładamy plecaki, kiedy znowu podchodzi do nas mężczyzna. Staje naprzeciwko Dhzy.
– Gitara jest?
– Nie.
– Śpiewać umiesz?
– Nie.
– Piwo jest?
– Nie.
– To ty do meczetu idź, a nie w góry!

Pierwszy telefon

Kilka godzin później, po pierwszym przesłuchaniu w bazie wojskowej w Widino, ruszyliśmy. Daleko za nami pozostały wojskowe posterunki, cywilne domy, my tymczasem, środkiem koryta wyschniętej rzeki, kierowaliśmy się w stronę kaukaskiej natury. Nagle Mogamed odbiera telefon.
– Dzwonili z bazy. Mamy iść bokiem strumienia, żeby bojownicy nas nie zauważyli…
Tak rozpoczęła się moja przygoda w czeczeńskich górach. Przez pięć dni szliśmy dawnym przedwojennym szlakiem turystycznym i sprawdzaliśmy, co z niego pozostało po wojnie. Codziennie mijaliśmy przynajmniej jeden posterunek. Za każdym razem byłam tam przesłuchiwana. Zatem tłumaczyłam się z trzymiesięcznej wizy, z mojej pracy, opowiadałam wojskowym i milicjantom o Meksyku, Gwatemali i innych podróżach, co znacznie wydłużało przesłuchania, ale wyraźnie moi rozmówcy chcieli sobie ze mną pogadać. A ja przyglądałam się plakatom, którymi oblepione były ściany posterunków. Przedstawiały drzewka z portretami młodych ludzi. Terrorystów? Bojowników? Żołnierzy? Powstańców? Każdy plakat nosił jakiś tytuł. A to Grupa Magomeda, a to Grupa Saida albo Abdallaha. Część z tych portretów była wykreślona czarnym markerem… Przez tych pięć dni, nie usłyszałam żadnego strzału, ale kiedy wróciliśmy do Groznego, nasi znajomi dziennikarze nie mogli się z nami spotkać, bo musieli pracować. Nagły przypadek. Ktoś w centrum miasta wysadził się w powietrze…

 

post a comment