Top
  >  Gwatemala   >  Kawa łączy ludzi

Uwielbiam kawę. Za to że dzięki niej poznaję ludzi, obserwuję ich życie, uczę się też ich zwyczajów.

W drodze do pracy zawsze kupuję dużą latte w papierowym kubku i idąc ulicami Warszawy czuję się jak Carrie Bradshow z Seksu w Wielkim Mieście. Dlaczego? Nie mam pojęcia, bo w życiu nie obejrzałam ani jednego odcinka tego serialu. Ale tak mam i już. Tymczasem jestem w Gwatemali, kraju kawą płynącym, a na ulicach żadnej kawiarni nie widzę. To może zajrzę do jakiegoś baru? Na przykład tego wielkiego, na końcu ulicy.
– Cafe con leche, por favor – czyli kawę z mlekiem, poproszę.
Po chwili kelner przynosi szklankę ciepłego mleka i słoik Nescaffe. W ten sposób się dowiedziałam, że to co dobre w Gwatemali idzie na eksport. Z kawą na czele.

Kawiarnia z widokiem

Na szczęście wszystko się zmienia i to czasem na dobre. Obecnie w Gwatemali powstaje coraz więcej miejsc z dobrą, lokalną kawą. Kiedy zatem ktoś, gdzieś powiedział mi, że MUSZĘ zajrzeć do kawiarni „Las Marias” w San Juan przytaknęłam jedynie głową. Na pewno takich miejsc nad jeziorem Atitlan są dziesiątki.
– Uwierz mi, że warto. Dla samego widoku!
Chłopak miał rację. Kiedy kilka dni później spacerowałam uliczkami, nagle 
na rogu calle dos i avenidy 7 dopadł mnie… głód kawowy. Dziwnym trafem akurat pod drzwiami Las Marias. Podnoszę głowę i widzę szklaną wieżę wystająca ponad niespecjalnie atrakcyjne dachy miasteczka. Konstrukcję trudno nazwać architektonicznym cudem, ale za jej sprawą Marco, właściciel Las Marias z mało atrakcyjnej lokalizacji w środku miasta uczynił kawiarnię z widokiem na jezioro Atitlan.
– To może wejdziemy? – proponuję Lili, prywatnie mojej koleżance, a zawodowo przewodniczce turystycznej.
– Pierwsze słyszę o tym miejscu – a ponieważ Lily jako przewodnicza słyszy dużo, brak jakiejkolwiek wiedzy teoretycznie powinien mnie zaniepokoić. Z drugiej strony ten głód… Ryzykuję. Wchodzimy.

Plantacja

Marco kocha kawę. To dlatego dwa lata temu kupił ziemię i przez resztę życia postanowił uprawiać kawę. A że jest dość młody, to ma realna szansę dokonania czegoś wielkiego na tym polu. Tym bardziej, że sam obrabia kawę, praży i część tej produkcji serwuje w swojej kawiarni. 
– Skąd się wzięła nazwa kawiarni?
– Mam dwie córki Marię Carmen i Annę Marię, czyli las Marias.
– Poproszę Cappucino – w nasza rozmowę wcięła się pewna Włoszka, która nie weszła lecz wpadła do Las Marias.
– Niestety dziś cappuccino nie zrobię, bo odcięli prąd i nie mam jak ubić piany.
– Ale ja muszę wypić cappuccino i to natychmiast! Choćbym miała ręcznie ubijać mleko!
Jeśli tak, to już inna rozmowa! Marco odwrócił się na piecie, wywinął szufladę na lewą stronę, a z uzyskanego w ten sposób stosu rzeczy niezwykle potrzebnych, wręczył kobiecie trzepaczkę do mleka. Kobieta zabrała się do pracy, a Marco wrócił do rozmowy.
– Bardzo oryginalnie urządziłeś to wnętrze – mówię. Bo rzeczywiście, trudno by tu znaleźć jakikolwiek majańskie detale, tak powszechnie używane nad jeziorem Atitlan. Nie było nigdzie nawali, ani tradycyjnej ceramiki, za to ściany i sufit oklejone były arabskimi plakatami.
– Bo moja babcia pochodziła z Libanu.
– Byłeś tam kiedyś?
– Jeszcze nie. Ale kiedy odchowam moje Marije, pojadę tam na motocyklu. To będzie podróż mojego życia…

Mikroświat

Kawa lubi kaprysić. Trzeba się przy niej nieźle nagimnastykować, żeby urodziła wartościowe owoce. W Gwatemali najlepiej czuje się w cieniu bananowców. Dodatkowo ich korzenie utrzymują wilgoć w glebie, tak potrzebną drzewkom kawowym. Zaś w cieniu drzewek kawowych sadzi się kardamon.
Nieco inaczej rozplanowana jest plantacja Ketuta na bali. Tam kawę sadzi w cieniu wielkich wysokich drzew liściastych. Do wysokości 10 metrów wycina się ich gałęzie, żeby nie zabierały powietrza kawie. Gdzieniegdzie na tych trzewach wiesza cię drewniane kłody.
– Po co? –  Pytam Ketuta.
– Zasiedlają je dzikie pszczoły, które zapylają całą plantację. Ich miód możesz kupić w naszym sklepie.
Kupiłam. Miał smak toffi. Ale pszczoły, to nie jedyni mieszkańcy plantacji. Co roku, na kilka miesięcy wypuszcza się tu Luwaki, czyli cywety. Zwierzęta wielkości małego lisa rozpierzchają się po całej plantacji i wyjadają najlepsze nasionka. Następnie je trawią i wydalają w listowie. Te odchody wielkości grochu trzeba później wygrzebać z listowia, zebrać i oddać obróbce, której efektem końcowym będzie najdroższa kawa świata – Kopi luwak.
Chodzenie po całej plantacji w poszukiwaniu odchodów luwaka, a następnie samych luwaków, to dość żmudna praca. Dlatego niektórzy plantatorzy zdecydowali się przejść na chów klatkowy luwaków. Zatem luwaki zamykane są w klatkach i karmione kawą.
– Dlatego przed kupnem kopi luwak musisz się sprawdzić na opakowaniu, czy masz do czynienia z dzikimi luwakami, czy chowem klatkowym.
– Jaka jest między tymi kawami różnica?
– Zasadnicza. Luwak dziki zje tylko najlepsze ziarna, podczas gdy luwak z klatki zje wszystkie, jakie się mu podtyka pod nos.

Kawa po arabsku

Egipcjanie wierzą, że tylko kobieta, która umie zaparzyć kawę, będzie dobrą żona. Dlatego podczas oświadczyn, matka narzeczonego prosi swoją przyszłą synową o kawę. Zadanie tylko z pozory wydaje się banalne. Kawa musi być mocna, słodka i z kardamonowym posmakiem. Gotuje się ją w specjalnym naczynku zwanym kanaką. Podczas gotowania kawa w pewnym momencie delikatnie zaczyna się podnosić. Trzeba wiedzieć w którym momencie zdjąć ją z ognia, by się nie zagotowała, ani nie wykipiała. Należy następnie odczekać kilka sekund i ponownie postawić na ogniu, zdjąć z ognia i znowu postawić. Po trzecim zdjęciu z ognia gospodyni może przelać ją do filiżanki i bez wstydu poczęstować gości jeśli… całą powierzchnię kawy pokrywa warstewka piany.
– Dlatego kiedy poszłam zrobić kawę mojej przyszłej teściowej, do kuchni dyskretnie wymknęła się moja ciotka – Mona, pół Polka, pół Arabka wspomina swoje zaręczyny. – I to ona zrobiła kawę. Taką jak trzeba.

Gorzka moc

Syryjczycy najczęściej częstowali mnie kawą w filiżankach formatu naparstka. To jednak wystarczało, by postawić mnie na nogi na wiele godzin.
– Nasza kawa zawdzięcza swą moc długiemu gotowaniu – zapewniał mnie Zakwan. – Gotujemy ją kilka dni, uważając, by się nie zagotował.
– Dlaczego?
– Bo wtedy stałaby się kwaśna.
Taka kawę spróbowałam w Kardaha – miasteczku z którego wywodzi się rodzina Bashara as Asaada. Tam znajduje się mauzoleum z grobami jego ojca i brata. Kiedy tylko zbliżyłam się do wrót, wyrosło przede mną dwóch smutnych panów w czarnych garniturach z tacą, a na niej naparstek wyśmienitej kawy. W tamtych czasach, każdy, kto odwiedzał grobowiec, otrzymywał kawę.

Przekąski

Również w Omanie pija się gorzką i mocną kawę. Za każdym razem, kiedy zapraszano nas do czyjegoś domu, kiedy zasiedliśmy na ziemi, gospodarze wnosili na tacy termos z kawą, miseczkę daktyli albo halwę. Halwa konsystencją przypomina nieco tureckie lokum, ale jej aromat jest niepowtarzalny. Czuć w nim przede wszystkim wodę różaną, szafran i kardamon. Może też pojawić się nuta daktyli, żywicy, miodu czy trzciny cukrowej.
Dwa lata temu kawie wyrosła potężna konkurencja w postaci karaku.
– Trafiła tu do nas wraz z robotnikami z Indii – tłumaczy znajomy.
Rzeczywiście, smakiem przypomina masala chai.
Podczas gdy kawę pija się przeważnie w domach, karak zamawia się zazwyczaj w hinduskich barach. W tym celu spragniony karaku Omańczyk podjeżdża pod bar i trąbi. Za chwilę pojawia się hindus. Wtedy Omańczyk otwiera okno na tyle, by chłopak na posyłki usłyszał zamówienie. Drugi raz okno otwierają, by zapłacić i przejąć papierowy kubeczek z aromatycznym  naparem.

Początek pięknej przyjaźni

W Libanie kawa niczym specjalnym się nie rożni. Dla mnie jednak jest szczególna. Ale nie ze względu na swój smak, bo nie różni się zbyt wiele od kawy po turecku. To kawie zawdzięczam pierwszy komentarz na hospitality club – przodku couchsurfingu – podczas mojej pierwszej samotnej podróży. Otóż zamieszkałam u Jane i Nicka. Chciałam im zrobić przyjemność i kiedy się dowiedziałam, że kochają kawę zaproponowałam im napój według mojej prywatnej receptury. Zatem do kawy parzącej się jakby po turecku wrzuciłam odrobinę imbiru, goździków, kardamonu i chili. Kiedy naczynko z kawą zdjęłam z ognia i z nabożną celebracją godną wyższego obrzędu przelałam do filiżanek. Po czym z niemałym zaskoczeniem patrzyłam jak twarze moich gospodarzy zaczęły przybierać coraz bardziej czerwoną barwę. Łyknęłam więc i ja… Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, jże przyprawy na bliskim Wschodzie mają znacznie większą moc. Szczególnie chili. Kilka dni później Jane napisała komentarz na moim profilu: „Dorota to całkiem fajna i wesoła dziewczyna i tylko dlatego wybaczamy jej to, to że chciała nas zabić swoją kawą…

Owoce kawy – w skórce i bez skórki. Jeśli ziarna kawy wysuszy się bez oczyszczenia z miąższu, to powstanie kawa miodowa – coraz bardzie popularna.

 

 

post a comment