To była prawdziwa kolacja na styku kultur! A ile było kultur, tyle pomyłek!
Każda noc ramadanu oznacza ucztę, czyli iftar. Ten konkretny został wzmocniony urodzinami Aishy z Zatoki Perskiej. Skoro jednak przede wszystkim jest to kolacja ramadanowa, założyłam zwykłe codzienne ubranie. Błąd! Aisha wita mnie w drzwiach w perfekcyjnym makijażu i w eleganckim kapeluszu z rondem. Zza jej jej pleców wychyla się Layla z Iraku. Ta ma jeszcze mocniejszy makijaż. Mona z Syrii założyła natomiast galabiję w lamparcie wzory. W powietrzu unoszą się zaś smakowite zapachy.
Pożytek z chrześcijanki
Nagle Mona podtyka mi pod nos łyżkę zupy.
– Sprawdź, czy jest dobra. Ugotowałam ją bez próbowania.
Czuję się potrzebna! Jestem żywym dowodem na to, że warto zaprosić na iftar chrześcijankę, której nie wiąże bardzo ścisły post i może ocenić swoimi kubkami smakowymi to i tamto. Podczas ramadanu bowiem muzułmanie nic nie jedzą i nie piją od świtu do zachodu słońca, czyli do…
– …godziny 21.00 – Layla wyciąga specjalny kalendarz z wypisanymi godzinami zachodów słońca. – Znajomy przyniósł mi go z meczetu na Wiertniczej.
– A ty tam byłaś?
– Nie byłam w żadnym polskim meczecie.
Mona też nie była. W sumie nie musi. Na muzułmanach spoczywa obowiązek modlitwy pięć razy dziennie, ale nie koniecznie w meczecie. Wystarczy im dywanik ukierunkowany na Mekkę i jakiś cichy kąt w pokoju.
– Musicie odwiedzić meczet w Kruszynianach – mówię. – Modlą się w nim Tatarzy.
– Kto to?
– Nie słyszałyście o Tatarach?
Dziewczyny już od pół roku uczą się na UW w ramach wymiany studenckiej, a o polskich muzułmanach nigdy nic nie słyszały.To im opowiedziałam.
Wejście smoka
Tymczasem do godziny „0” pozostało 31 minut. Za chwilę 29, potem 28. Udziela mi się głód. Bo choć nikt nie kwestionuje mojego prawa do konsumpcji, wiem, że poczułabym się nieswojo z czymś w ustach. Zatem czekam. Nagle rozbrzmiewa dzwonek. Za chwilę w drzwiach pojawia się Amy z Chin dumnie dzierżąc butelkę przedniego wina.
Dziewczyny zbaraniały.
Pierwsza ocknęła się Aisha. To znaczy świadomie zarysowała na swojej twarzy grymas, jakby ujrzała samego Szatana
– Cały ramadan na marne!
– Spokojnie, to wino jest w butelce – pocieszam dziewczynę.
Mona w tym czasie, odwaznie przejęła butelkę i stała niczym kamień. Pewnie coś by zaczęła mówić, ale w takiej chili trudno jej było wydusić jakiekolwiek angielskie słowo. Wyręczyła ją Layla.
– My nie pijemy alkoholu.
– Dziś nie pijecie? To może jutro wypijecie.
– My w ogóle nie pijemy.
Amy ciągle jeszcze wierzy, że to żart.
– Amy, to są muzułmanki – wkraczam do akcji. – One w ogóle nie piją.
– W ogóle??? – Amy bardzo powoli przyswaja istnienie ludzi niepijących alkoholu. Opornie to idzie. Bo to wciąż w jej głowie kategoria istnień z tej samej pułki co dinozaury – niby istniały, ale kto ich tam naprawdę wie!
– Wytłumacz jej, bo lepiej ci idzie – poprosiła Layla, więc opowiedziałam Amy, że muzułmanie nie biorą do ust alkoholu, nie jedzą pewnych potraw. Żeby dziewczynie nie mącić w głowie, oszczędziłam jej opowieści o tych egzemplarzach, które a i owszem – wypiją sobie piwka, najchętniej przy golonce.
Sesja fotograficzna
My tu gadu gadu, a czas leci! Do zachodu słońca pozostało 5 minut. Zaczynamy wnosić na stół potrawy. To znaczy ja z moną je wnosimy, a pozostałe uczestniczki uczty robią sobie selfie ze stołem w tle. Aisha do tych fotografii trzy razy zmienia nakrycie głowy. W pewnym momencie ja też zaczynam robić zdjęcia – dziewczynom, jak robią sobie zdjęcia.
– Tylko nikomu ich nie pokazuj! – Zastrzega Aisha. Layla i Mona nic nie mają przeciwko. W końcu pierwszą fotorelację zamieściły na FB dobrą godzinę temu.
Nareszcie wybija godz. 21.00! Już chcemy zabrać się za jedzenie, a tu niestety… Okazało się, że w kadry Aishy wkradł się pojemnik na cukier. Aisha powtarza sesję. I tak o 21.15 zasiadamy do stołu.
Rozmowy przy stole
Jaki jest najbardziej naturalny temat przy ramadanowym, czyli postnym stole? O postach. Aisha w ogóle nie miała pojęcia, że chrześcijanie poszczą. Layla, przed wojną, przyjaźniła się z chrześcijanką.
– Też pościła, ale inaczej.
– Prawdopodobnie twoja przyjaciółka należała do któregoś ze wschodnich kościołów. Tam się więcej pości.
– Nie wiem, do którego z kościołów należała, ale często jadła jedynie chleb i piła wodę.
– My też pościmy. Do niedawna co tydzień w piątek nie jedliśmy mięsa. Do dzisiaj, w piątki w barach jest więcej dań z ryby.
– Ale dlaczego? U was ryba to nie mięso? – Layla spogląda na mnie wielkimi oczami.
Gdybym tylko wiedziała jak się mówi „bóbr” po angielsku… Opowiedziałabym jej wtedy o naszych przodkach, który wykoncypowali, że bóbr ze względu na łuskowaty ogon jest rybą.
Rozmowa toczy się w najlepsze i nie zauważam, kiedy mój żołądek wypełnia się jadłem, następnie przepełnia, następnie dociąża mnie do krzesła, że już nie mam ochoty na taniec, a Aisha z Laylą właśnie puściły jakiś irakijski szlagier i zaczynają się ruszać.
– Chodź do nas – zapraszają, a ja wiem, że tylko lampka wina byłaby wstanie dodać skrzydeł moim czterem literom. A tak… Moja słowiańska dusza dziś do muzyki nawet rozrywkowej podchodzi w sposób kontemplacyjny.
– Czy zawsze tańczycie podczas iftaru?
– Nie – odpowieda Layla. – Po prostu z Aishą bardzo lubimy tańczyć i zawsze, gdy się spotykamy, to puszczamy muzykę i drepczemy.
– Asha, to ty lubisz tańczyć? A na imprezie u mojego znajomego ani razu nie weszłaś na parkiet.
– Jak mogłam tańczyć, skoro tam byli mężczyźni?
– Ale przecież po to się tańczy. Layla, ty chyba tańczysz z mężczyznami…
– Na pewno nie tańczy! – Aisha zaklina rzeczywistość.
– Owszem tańczę – Do Layli dopiero w tym momencie dotarło, że w oczach Aishy psuje sobie reputację, więc szybko dodaje – moim tatą na weselach. Po czym poznałaś?
– Po twoich ruchach. Są kuszące i bardzo kobiece.
Zaczęłam wspominać dyskoteki z Aleppo i Damaszku. Mona tylko pokiwała głową. Też je pamięta… I tych mężczyzn.
– Oj, temat mężczyzn na Bliskim wschodzie to rwąca rzeka. Pamiętam syryjskie domy, gdzie to kobiety niepodzielnie dzierżyły władzę…
– Ale to nic! – włącza się Layla. – Iranki to dopiero dają swoim popalić!
– Dają – potwierdzam. – Czasem było mi ich tak szkoda…
– A u nas mężczyzna to mężczyzna! – wyrywa się Aisha.
Dziewczyny zmierzyły ją wzrokiem. Layla karcąco, a Mona współczująco. W końcu jej mąż z własnej nieprzymuszonej woli nigdy by nie zrezygnował z przygotowanego przez nią iftaru. A jednak go z nami nie było! W tym momencie zrobiło mi się go szkoda, nie mniej niż szkoda mi Irańczyków…
Sto lat!
Wszystko jest dobre, jeśli przyjmowane w odpowiednim miejscu i czasie. W tym przypadku tort ani nie miał nigdzie miejsca, ani to już nie była ta pora. Jednak zaśpiewałyśmy Aishy „Happy Birthday to You”, złożyłyśmy życzenia i zmierzyłyśmy się z jego czekoladową słodyczą.
W pewnym momencie Aisha zauważa, że trzydzieści lat to już starość nie radość, bo pojawił się na jej głowie pierwszy siwy włos.
– I jaki masz z tym problem? Ja mam mnóstwo siwych włosów – Layla czuje się szczęściarą, że z wojny wychodzi zaledwie z siwymi włosami. Natomiast z samego ifaru ledwo się wytacza. Ja też. Wszystkie ledwo idziemy. Jesteśmy przejedzone. Od tego niejedzenia a potem jedzenia bolą nas brzuchy i głowy. Layla wychodzi bez chusty, Aisha w czepku do tańca, ja z bambusowym rowerem, a Amy z winem. Odprowadziłam je do autobusu i pedałując w stronę domu myślę: „To był wspaniały wieczór! Pełen gaf i kulturowych niezręczności, które pozwoliły nam poznać siebie nawzajem. I dzięki nim ciekawie i wesoło płynął nam czas podczas tego iftaru pomyłek:)
Foto: Shutterstock
Dawid Mikoś
Poproszę o artykuł nt. dyskotek w Aleppo i Damaszku 🙂