Opowieść Wigilijna ze Złotoryi
Życie pisze najpiękniejsze opowieści wigilijne, jak ta ze Złotoryi…
Historie miast i wiosek Dolnego Śląska urywają się wraz z przesiedleniami około 1945 roku. Jak nożem ucięto tradycje i zwyczaje, które przez stulecia rodziły się i nabierały blasku. Po wojnie wiele z nich spłynęła zasłona milczenia albo zapomnienia. Na szczęście w ostatnich czasach zaczyna się do nich wracać. Tak jak do kolędowania na rynku w Złotoryi.
Cofnijmy się w czasie
Wigilię roku Pańskiego 1553 swoim cieniem naznaczyła śmierć. Przez miasto przetoczyła się zaraza, która zmiotła blisko 2500 mieszkańców. Zostawiła wyludnione domy. Jeśli nawet ostał się w nich ktoś żyw, to znaku nie dawał. Czy to ze smutku za zmarłymi, czy ze strachu przed śmiertelną chorobą nie wychodził z domu. I tak w samotności, ze łzami w oczach, wśród złowieszczej ciszy ocaleni spędzali wigilię w pustych domach. Nikt nie wiedział, który z sąsiadów przeżył, jeśli w ogóle o przeżył i ilu mieszkańców miasta przetrwało morowe powietrze. Między żywymi pozostał również burmistrz Złotoryi. Jako jedyny w swojej rodzinie przeżył zarazę. Siedział sam przy pustym wigilijnym stole, gdy nagle jakaś siła kazała mu wyjść z domu. O godzinie drugiej w nocy wyszedł na pustą i ciemną ulicę, pod wygaszonymi oknami. Śpiewając kolędy, szedł w kierunku rynku. Tak zaczęła się wigilijna opowieść ze Złotoryi.
Przebudzenie
Burmistrz nawet nie zauważył, kiedy dołączyło do niego sześciu innych ocalonych. Tak samo samotnych jak on. Stanęli po środku rynku i wspólnie śpiewali kolędy, dając świadectwo życia. Do świtu. Poczuli, że nie są już sami i mają z kim budować nowy świat po zarazie. Od tamtej wigilii, aż do 1944 roku mieszkańcy Złotoryi gromadzili się na rynku na wspólnym kolędowaniu. Stawali wokół siedmiu drzew zasadzonych na pamiątkę siedmiu ocalonych. Pierwszą pieśń intonował burmistrz, następnie włączały się chóry z tutejszych parafii i szkół. Podczas tej nocy rozmywały się podziały narodowościowe i religijne. Wszyscy wspólnie radowali się narodzeniem Pana.
Wspólna sprawa
Wysiedlenia położyły kres wspólnemu kolędowaniu. Mijały lata. Już mogło się wydawać, że nikt nie wróci do opowieści wigilijnej, którą żyli mieszkańcy przedwojennej Złotoryi. Wysiedlono przecież większość jej mieszkańców, wywieziono dzwony, które przywoływały w wigilijną noc na rynek. Znalazł się jednak ktoś, kto przypomniał o tym zwyczaju. Alfred Michler, wielki pasjonata historii, autor książek historycznych o Złotoryi, tak uparcie wracał do tej opowieści, aż dopiął swego. w 1995 roku odbyło się pierwsze powojenne kolędowanie. Pierwszą kolędę zaintonował ówczesny burmistrz Kazimierz Zwierzyński. Co prawda, uroczystość odbyła się 6 stycznia w holu Złotoryjskiego Ośrodka Kultury, ale można śmiało powiedzieć – pierwszy krok został zrobiony!
Opowieść wigilijna znowu się snuje…
Rok później kolędowano już w Wigilię, na rynku, przed pójściem na pasterkę i tak już zostało. Historia zatoczyła koło. Mieszkańcy, choć swoje korzenia mają w innych częściach Polski wrócili do tego zwyczaju. Samo zaś kolędowanie na rynku odbyło się już ponad czterysta razy!
Informacje praktyczne
Sprawdzony nocleg to Kwatera w Rynku. Czysta, elegancka, w umiarkowanej cenie z genialnym widokiem na Rynek w Złotoryi.
Podczas pobytu w Złotoryi musisz wspiąć się na basztę, wejść w korytarze kopalni złota, zajrzeć do kościoła NNMP, ale przede wszystkim stanąć w kręgu siedmiu drzew upamiętniających siedmiu ocalonych z zarazy.