Czeskie marionetki zobaczysz w muzeach, sklepach z pamiątkami, ale najpiękniejsze znalazłam w prywatnej kolekcji. Nie ma jej w żadnym przewodniku i jest to mało prawdopodobne, byście kiedykolwiek do niej trafili…
Wystarczy jedno spojrzenie czeskiej marionetki, by obudzić drzemiące we mnie dziecko. Zresztą nie tylko na mnie działa ich urok. Jest ze mną Jan – dostojny nestor jednego z czeskich rodów komedianckich. To on wprowadził mnie do swojego prywatnego muzeum, czyli pokoiku w którym przechowuje marionetki i inne pamiątki po swoich przodkach. Bawimy się nimi od kilku godzin. Ożywiamy je pociągając za sznurki. Podziwiam mistrzostwo, z jakim zostały wykonane. Oszałamia mnie niezwykła dbałość o detale. Twarz każdej z lalek ma swój konkretny wyraz, z łatwością czytam ich emocje, ich dłonie są tak ludzkie, a ich buty… Każdy modny, każdy wyrzeźbiony i pomalowany tak, jakby dopiero wyszedł spod ręki królewskiego szewca. Trzewiki jednej z lalek mają ruchomą podeszwę, by mogły tupać. Do ust Szwejka wprowadzona jest specjalna rurka, by grający nim aktor mógł wdmuchiwać dym papierosa. Pan Jan, choć stroni od nikotyny, zapala papierosa, by mi pokazać w jaki sposób Szwejk pykał fajeczkę. Szwejk ma również animowaną dolną wargę, żeby mógł poruszać ustami. Ale moją uwagę przykuwa jego garnitur. Równie starannie wykonany, co sama lalka. Pozostałe marionetki również strojnie wyglądają. Chcę dotknąć każdej z nich, każdą chcę ustawić do zdjęcia na tle opon, jak Czesi nazywają scenografię teatrzyku lalek. Pan Jan opony również odziedziczył po przodkach. Tak samo jak zeszyty z ręcznie zapisanymi scenariuszami przedstawień. – Przez pokolenia moi przodkowie byli niepiśmienni, dlatego sztuki przekazywało się ustnie w rodzinie, a wraz z nimi i marionetki. Ale mój ojciec skończył kilka klas szkoły podstawowej, więc wszystko spisał. Rękopisy włączamy zatem do naszych kompozycji. Sadzamy przy nich Szwejka, a na jego kolanach kładziemy miniaturową wiolonczelę. Królową, króla i księcia ustawiamy na tle pałacowego wnętrza, przy harmonii sadzamy Kacperka, w lesie – pustelnika… Nagle słyszymy trzask. Z półki spada jedna jedyna lalka, której nie uwzględniliśmy w naszych aranżacjach. Może ze strachu, by przez szpetnieć jej twarzy nie pękła klisza, bo wtedy jeszcze nawet nie śmiałam marzyć o lustrzance cyfrowej. A lalka? Szczerbata była, szpetna, koścista, z dwoma zębami i zmarszczonymi brwiami. – Popatrz, poczuła się ominięta, a też chce nam pozować. I tak Babę Jagę ustawiliśmy obok pustelnika w lesie. Sama tego chciała! Klisza wytrzymała.
Rodzinna kolekcja
– Większość lalek wyrzeźbił mój ojciec, a mama szyła im ubranka. W sumie powstało ponad trzydzieści marionetek. Moi rodzice mogli nimi zagrać każdą sztukę. Wystarczyło lalce z ładną buźką zmienić ubranko i już z księżniczki robiła się pastereczka. Z księcia można było zrobić rycerza, a z Baby Jagi – złą teściową. Są też lalki, które zabawiały publiczność podczas przerwy. Kiedy marionetki-aktorzy schodzili z opony czyli ze sceny, aby przypudrować nosek, na spotkanie z publicznością wyskakiwał Kacperek. – Żartował, śpiewał, tańczył. Bez niego nie było przedstawienia teatrzyku marionetek. W przerwie pojawiały się również tańczące lalki. Pan Jan pokazuje cztery połączone ze sobą lalki na jednym krzyżaku. Zakręca go, a lalki zaczynają wirować. Następnie pociąga za sznurki, a lalki to podnoszą rączki to nóżki, to elegancko się kłaniają.
Wszystkie marionetki, choć o rożnych twarzach zdradzają rękę jednego twórcy. Poza jedną. Ta ma nieco toporną twarz, wzrok mętny, również jej sukienkę wykonano mało starannie. – To królowa, jedyna lalka, mojego pradziadka, która ocalała z pożaru. Ma około 200 lat. Sama zaś komediancka historia rodu pana Jana liczy sobie ponad dwieście. Wiadomo to na podstawie pewnego dokumentu przechowywanego przez jego kuzyna. – Jest to pozwolenie na wędrowne występy wydane przez cesarzową Marię Teresę. To były czasy, gdy monarchie umacniają swoją władzę i dążą do objęcia ściślejszą kontrolą swoich poddanych. Nieprzychylnym okiem patrzą zatem na wędrownych artystów, którzy z ekonomicznego punktu widzenia byli bezproduktywni. – Z tym glejtem moi przodkowie mogli spokojnie jeździć po całym cesarstwie Habsburskim i nie oskarżano ich o włóczęgostwo.
Polski trop
Niewiele wiadomo o początkach komedianckich rodów. Ich członkowie nie pozostawili po sobie żadnych pisanych wspomnień ani listów. Informacji o ich życiu dostarczają… wspomnienia współczesnych, pojedyncze ryciny na których komedianci, wówczas zwani klejkrami, chodzą po linach, tresują niedźwiedzie, żonglują. Sytuacja zmienia się na przełomie XVIII i XIX wieku. Władze państwowe obejmują życie komediantów coraz silniejszą kontrolą. Mnoży wymagania, pozwolenia i zakazy. Na podstawie tych dokumentów, wiadomo że jeżdżą wówczas z karuzelami, strzelnicami, gabinetami figur woskowych. Pojawiają się też pierwsze cyrki. Kolejnych informacji dostarczają akta sądowe i artykuły prasowe. W jednej z lokalnych gazet znalazłam notatkę o pewnej rodzinie prezentującej przedstawienia marionetkowe, która została oskarżona o konszachty z diabłem. Na szczęście w porę się ewakuowała ucieczką i słuch o niej zaginął.
W dziewiętnastowiecznych dokumentach zaczynają przewijać się te same nazwiska. Wiele z nich funkcjonuje do dziś w karuzelnicko – cyrkowym świecie. Zatem Novi, Novotni, Niemeczekowie, Kludscy, Fialovie, Kopeccy… Jedni posiadali cyrki inni lunaparki. – Większym prestiżem cieszyli się artyści cyrkowi, ale to karuzelnicy mieli więcej pieniędzy.
Ich potomkowie do dziś jeżdżą z karuzelami albo pojawiają się na afiszach cyrkowych w całej Europie i na świecie. Z tych rodów wywodzą się również dwie artystki polskiego cyrku Ewa Zalewska – właścicielka cyrku Zalewski i Lidia Król – właścicielka cyrku Korona.
– Jeśli spotykam komedianta ze starych rodów, to nie ważne czy jest karuzelnikiem, czy artystą cyrkowym i czy pochodzi z Czech, Niemiec czy Hiszpanii. Prędzej czy później i tak znajdziemy wspólnych przodków.
Sekretny język
Jeśli doszłoby do takiego spotkania, szczególnie z komediantami z Niemiec, to jest też bardzo prawdopodobne, że pan Jan znalazłby też wspólny język. Najwięcej w nim słów, które pochodzą z czeskiego, niemieckiego, cygańskiego. Osoba z zewnątrz, czyli gadźa, być może i zrozumie pojedyncze słowa, ale nie złoży ich w sensowną całość. – Czy można było nim rozmawiać? – Tak. Pan Jan z pudła wypełnionego papierami i starymi fotografiami wygrzebuje pożółkłą kartkę – To list miłosny, napisany przez komedianta do mojej babci w naszym języku. Ledwie kończy czytać drugie zdanie, do pokoju wpada jego żona. Przemiła kobieta tym razem nie ukrywa złości. – Ty jej zdradzasz naszą mowę? W tym momencie pan Jan składa karteczkę, chowa z powrotem do pudła i zmienia temat.
Polityczna poprawność
Życie komediantów toczyło się wozami po drogach i bezdrożach Europy. Kiedy można było jechać, jechali ze swoimi atrakcjami. Kiedy śnieg zasypywał drogi, osiadali i zarabiali na życie grając przedstawienia marionetkowe po gospodach, w prywatnych domach. Często przymierali głodem. W jednej z XIX wiecznych gazet znalazłam notatkę o pewnej rodzinie bezimiennych komediantów, którą po roztopach znaleziono martwą w wozie ustawionym na skraju lasu. Zmarli z głodu albo z zimna, albo z powodu jednego i drugiego.
Marionetki dawały jednak szansę na przeżycie chudych miesięcy, dlatego komedianci dbali o nie, jak o własne dzieci. Rodziny rywalizowały między sobą, o to kto zgromadził ładniejszą kolekcję. Każda rodzina również wypracowywała swój styl przedstawienia i swoje bajki. Do czasu.
Zmiana systemu
Komunizm zmiata tradycyjne teatrzyki marionetek z powierzchni życia. – Ocenzurowano nam bajki. W nowej rzeczywistości księżniczki i królewny stały się politycznie niepoprawne. Nie mogliśmy ich przedstawiać w pozytywnym świetle. Nie umieliśmy też przełożyć naszych bajek na nową rzeczywistość, bo jak zrobić ze śpiącej królewny opowieść o śpiącej przodownicy pracy?
Umocniona władza ludowa wkrótce też upaństwawia majątek komediantów. Oni sami zaś muszą dokonać wyboru – albo osiadają, albo zatrudniają się na etatach w swoich dawnych, własnych cyrkach i lunaparkach.
Miłość nie wybiera
Wystarczyło jednak, by upadł komunizm, a pragnienie wędrówki wezwało ich ponownie w drogę. Jan i inni komedianci z dawnych rodów kupili karuzele i ruszyli w świat – do Polski, do Niemiec, do Rosji… Tym razem jednak nie mieszkają w drewnianych wozach, tylko w wygodnych kamperach. Zimą zaś nie jeżdżą z marionetkami, lecz w swoich murowanych domach remontują atrakcje, by wraz z roztopami znowu ruszyć w drogę.
Zima to też czas relaksu, jedyny moment w roku, kiedy wszyscy są blisko siebie. – Odwiedzamy się, organizujemy bale, by nasze dzieci się poznały i spośród nas wybrały sobie życiowych partnerów. W dawnych czasach przy aranżowaniu małżeństw karuzelnickich ważne były atrakcje jakie młodzi wnoszą do związku, a w rodzinach cyrkowych numery, jakie potrafili wykonać. To dla nas stanowiło majątek, a nie tak jak w zwykłych rodzinach domy albo ziemia. Dziś o wszystkim decydują młodzi. Coraz więcej małżeństw zawieranych jest z gadźami. – Choć lepiej, by nasza dziewczyna wzięła sobie chłopaka z zewnątrz, bo ich dzieci w przyszłości będą jeździć z karuzelami. Tragedią jest wejście do rodu kobiety. Bo ta owszem będzie jeździć z mężem, ale jej dzieci już nie.
Jeśli zatem na waszym osiedlu pojawi się czeski lunapark, nie patrzcie na jego właścicieli jedynie przez pryzmat roboczego ubrania. Najprawdopodobniej należą do równoległego świata komediantów w którym przewijały się cyrki, wędrowne teatry i marionetki. Równie zamkniętego dla nas jak rytuały majańskich szamanów…