W Kazachstanie powstaje film o zapomnianym Polaku
W Kazachstanie powstaje film o Adolfie Januszkiewiczu – Polaku, o którym zapomniała historia…
Kazachfilm w Almaty. Na biurku w gabinecie Satybaldy Narymbetova leży stos fotografii. Na samym wierzchu kilka zdjęć Marka Kondrata, Antka Królikowskiego. Satbaldy rozkłada je na stole niczym karty i podnosi jedną z nich jakby miała być asem. Na zdjęciu bezimienna twarz – blondyn o niebieskich oczach, a licu łagodnym.
– To miał być odtwórca głównej roli. Już mieliśmy słać do niego propozycję, gdy dowiedzieliśmy się, że mierzy sobie 202 cm! Nasi aktorzy mają przeciętnie 170 cm wzrostu. Wśród nich wyglądałby jak Guliwer w krainie liliputów.
W ten sposób ekipa Satybaldy od nowa musiała rozpocząć poszukiwania aktora, który zagrałby Adolfa Januszkiewicza. – Na tę rolę ostrzą sobie pazurki aktorzy o słowiańskiej urodzie z Litwy, Ukrainy, ale najbardziej z Białorusi. Twierdzą, że skoro urodził sie 48 km od Mińska, to przecież musiał być Białorusinem. Szefowie wytwórni białoruskich oferowali mi specjalistów, tylko dlatego, żebym na głównego bohatera wybrał Białorusina. Ale u Białorusina nie będzie polskiego akcentu.
A Sadybaldy zależy na tym, by Adolfa Januszkiewicza zagrał Polak. By mówił po rosyjsku z polskim akcentem.
Jeden z wielu
Adolf Januszkiewicz był dobrze zapowiadającym się studentem Uniwersytetu Wileńskiego. Świetlaną przyszłość zgasiło Powstanie Listopadowe. Za udział w zrywie niepodległościowym zostaje skazany na karę śmierci zamienioną na utratę szlachectwa, konfiskatę majątku i zesłanie na Syberię. Ta scena rozpocznie film. Satybaldy podnosi ręce, jakby dyrygował niewidzialną orkiestrą.
– Grają trąby, pada deszcz, rosyjscy żołnierze szablami uderzają w tarczę herbową Januszkiewicza, a on zakuty w kajdany, pozbawiony godności patrzy. Za chwilę wraz z innymi skazańcami wyruszy w morderczą drogę do Tobolska.
Odtąd celem jego życia staje się powrót do domu. Wszędzie, dokąd trafia, stara się wyróżnić sumienną pracą, by uzyskać ułaskawienie. W Iszymie prowadzi bibliotekę, w Omsku podejmuje pracę w kancelarii Pogranicznego Naczelnika Sybirskich Kirgizów. Jako urzędnik tej instytucji w 1843 roku otrzymuje zadanie spisania stad Kirgizów – jak wówczas nazywało się Kazachów.
– Rosja chciała ocenić nasz potencjał ekonomiczny. Ile znajduje się w naszym posiadaniu mięsa i skór. I tak Adolf Januszkiewicz jeździł po aułach, czyli wioskach i zliczał nasz majątek.
Pierwszą podróż relacjonuje w listach do Polski. Wtedy opisuje Kazachów z europejską wyższością. Jednak z każdym dniem i z każdą podróżą jego stosunek do koczowników się zmienia. Zawiera przyjaźnie, uczy się ich języka, nabiera szacunku. Podczas trzeciej, ostatniej, wyprawy w 1846 roku, prowadzi dziennik, w którym opisuje ich zwyczaje, folklor i życie codzienne. Adolf Januszkiewicz przywozi go do Polski w 1856 roku. Niestety, jest już zbyt chory na gruźlicę, by móc przygotować swoje wspomnienia do druku. Robię to po jego śmierci przyjaciele. Książka ukazuje się raz – w 1857 roku, i mija bez echa. Nigdy nie zostaje wznowiona.
Odkrycie
1964 rok. Faina Stiekłowa z Uniwersytetu w Almaty, podczas wizyty w czeskiej Pradze natrafia na listy nikomu wówczas nieznanego Adolfa Januszkiewicza. Przekłada ja na rosyjski i Kazachski. Książka od razu staje się bestsellerem w Kazachstanie.
– Kiedy ją przeczytałem, zaniemówiłem z wrażenia. Wszyscy podróżnicy z XIX wieku, o których wówczas wiedzieliśmy, że przemierzali nasz step, pisali o Kazachach z europejskiego punktu widzenia. Mówili o nas „dzicy”, a Januszkiewicz przeciwnie. Byłem zachwycony jego miłością do Kazachów, stepu. Pisał o nas „moi kochani Kirgizi”. On był jak my. Ubierał się w nasze stroje, jako jedyny Europejczyk, mówił w naszym języku i z pierwszej ręki opisał spotkania z naszymi narodowymi bohaterami. Do tamtej chwili nie wiedzieliśmy, że ktoś , kto znał ich znał osobiście, pozostawił po sobie spisane wspomnienia. To tak, jakbyśmy odkryli zaginioną skrzynię z zapomnianymi stronicami naszej historii.
Satybaldy ma przede wszystkim na myśli chana Kenesarego, który stanął na czele ostatniego narodowego zrywu Kazachów. Walki trwały od 1837 do 1847 roku. Ostatnia podróż Januszkiewicza przypada na sam schyłek walk.
– Dzieliliśmy ten sam los. On już stracił wszystko my jeszcze walczyliśmy. Polska już straciła wolność, a Kazachowie ciągle jeszcze mieli to przed sobą. I tak został przyjacielem naszego Kościuszki, czyli Kenesary. Poznał też innych wielkich, o których opowiadają nasz narodowe poematy.
Satybaldy chce się czegoś dowiedzieć więcej o Adolfie Januszkiewiczu. Pyta Polaków, którzy z nim studiują w Almaty.
– Nikt go nie znał. Okazało się, że ten biedny Polak zmarł nikomu nie potrzebny.
Satybaldy uświadamia sobie dług, jaki on i Kazachowie mają wobec Januszkiewicza. Postanawia w jakiś sposób przywrócić go pamięci. W 1971 roku zdaje zdaje do Moskiewskiej szkoły filmowej. Wówczas rodzi się pomysł na film.
– Wtedy jednak nie byliśmy gotowi, by zmierzyć się z tym tematem – to były czasy komunizmu, byliśmy zamknięci. Sama dobrze wiesz…
Flirt z historią
Czasy się zmieniają. W Kazachstanie już można poruszać zakazane niegdyś tematy. Satybaldy bierze na warsztat kilka z nich. W filmie Amanat opowiada o życiu Ermuchana Bekmachanowa – kazachskiego historyka, który w 1948 roku publikuje pracę „Kazachstan w 20-30 latach XIX wieku”. Praca wywołuje burzę w środowisku naukowym. Okazuje się, że wystawia zbyt pozytywną ocenę Kenesarze. Bekmachanow zostaje oskarżony o ultranacjonalizm i w 1952 roku skazany na 25 lat GUL-agu. Równolegle prowadzi wątek samego powstania Kenesarego. Pojawia się postać chana i innych znajomych Januszkiewicza. Film spotyka się z bardzo przychylnym przyjęciem ze strony krytyków. Otrzymuje nominację krajową do Oskarów. Ciepłe przyjecie przekonuje Satybaldego, by kolejnym filmem wrócić do XIX wieku.
– Chcieliśmy pokazać rosyjską kolonizację Kazachstanu widzianą oczami Europejczyka. To było bardzo ważne, bo nadaje tej historii obiektywizmu.
– Nie byle jakiego Europejczyka, bo z rewolucyjnym niedoświadczeniem – do rozmowy włącza się Nurłan Sanżar. Po zakończeniu zdjęć do Amanat wspólnie z Satybaldy zabrał się za pisanie scenariusza.
W ten sposób wracają do wspomnień Adolfa Januszkiewicza. Film powoli nabiera realnych kształtów.
Czarna Madonna
Pewne sceny mają w sobie potencjał do poruszenia serc. Jak ta, która miała być opatrzona datą 1861.
– Wtedy Rosjanie wywieźli waszą Matkę Boską Częstochowską do Rosji, do Kazańskiego Soboru. Polska straciła religię, dopiero wasi rewolucjoniści w 1917 roku wykradli tę ikonę i przywrócili wam wiarę.
– Nikt jej nie wywoził…
– Z Częstochowy ją wywieźli i jeszcze rosyjscy żołnierze pocięli ją bagnetami – mówi Sanżar.
– Wiedziałabym, gdyby coś takiego się wydarzyło…
– Mogłaś nie wiedzieć, ale nie ma o czym mówić. Tę scenę i tak musieliśmy wyciąć, bo gdybyśmy wszystkie wątki chcieli sfilmować, to by wyszedł serial, a nie film kinowy – ucina dyskusję Satybaldy. A pieniądze jakie dostali w tym roku wystarczą na film kinowy, bez szaleństw, ale z wystarczającymi środkami na ubranie, uzbrojenie i obsadzenie na planie kilkuset aktorów i statystów.
Nasze spotkanie odbyło w początku czerwca. Na koniec października Satybaldy planował rozpoczęcie zdjęć, a na wiosnę przyjazd do Polski, by dokręcić flashbacki z młodości Adolfa Januszkiewicza.
Wszystkie ręce na stół
W studiach Kazakhfilm praca wre. Kilka dni przed naszym przyjściem stworzone zostały zespoły odpowiedzialne za produkcję filmu. Wchodzimy do gabinetu, gdzie powstają rekwizyty. Na tablicach korkowych wiszą wydruki XIX wiecznych fotografii. Zatrzymujemy się przy jednej z nich – przedstawiającej jarmark.
– Ta scena będzie prawdziwym wyzwaniem. Na planie spotkają się Kazachowie, Uzbecy, Chińczycy, Ujgurowie, Mongołowie, Rosjanie, Żydzi… – Natalia Szypowna pokazuje ręcznie spisaną listę. – Każda z tych grup etnicznych w tamtych czasach odróżniała się strojem, przedmiotami codziennego użytku i bronią. To będzie prawdziwe wyzwanie. Nie pierwsze. – Tyle lat ludzie nie żyją ile ja pracuję w Kazachfilmie. W sumie czterdziesty piaty rok. Jestem już na emeryturze, ale nie potrafię żyć bez studia filmowego. Trzeba, czy nie trzeba przychodzę i patrzę, sprawdzam. I tak pracowała już przy filmach o Kazachach, Niemcach, Rosjanach, a teraz przyszedł czas na Polaka.
W sąsiednim gabinecie trwają konsultacje ze specjalistą z Muzeum Wojska przy projektach mundurów rosyjskich. Wszystko – zarówno kostiumy jak i rekwizyty i broń w tej chwili istnieją jedynie na papierze.
– Prawdopodobnie kilka strojów i trochę sztuk broni znajdziemy w magazynach, resztę będzie trzeba dorobić. Mamy półtora miesiąca.
– Wystarczy?
– Musi wystarczyć. Nie pierwszy raz pracujemy w tym składzie i nie pierwszy raz mamy tak krótkie terminy.
A wąsy czekają…
Januszkiewicz na jarmark pójdzie ubrany po Kazachsku. Tylko zarost będzie miał europejski. Choć sam odtwórca jego roli jeszcze nie został wybrany, jego wąsy i bokobrody już czekają przybite pinezką do tablicy w pracowni perukarskiej.
– Wykonałyśmy go w rozmiarze uniwersalnym. Szczegóły dopracujemy już na planie – mówią twórczynie. Są dwie. I tak zostanie. W tej chwili przed wielkimi lustrami, niczym z garderoby, na drewnianych formach tkają dwie peruki. Jedną z nich nosić będzie odtwórca Kenesarego.
Wykonanie peruki trwa. – Dwa dni zajmuje samo naciągniecie siateczki na formę. Kolejne 35 dni przetykanie włosów. Zazwyczaj po skończeniu filmu peruka do niczego się nie nadaje. Czasem, jeśli aktor nie pojawia się często na planie, można jej ponownie użyć.
W przypadku tej dla Kenesary, najprawdopodobniej potrzebny będzie dublet.
Będzie jeszcze jedna peruka – dla aktora, który zagra drugiego polaka – Wiszniewskiego. Ta rola też nie została jeszcze obsadzona.
– Przywieź nam tych aktorów – śmieje się kierownik produkcji. – A my zwrócimy światu waszego bohatera.
Informacje praktyczne
Do Kazachstanu dolecieliśmy liniami lotniczymi Air Astana. Polskie przedstawicielstwo przewoźnika ma siedzibę w Warszawie w al. Jerozolimskich 19/21 lok 40.
Galeria