Top
  >  Gwatemala   >  Bezpieczeństwo w Gwatemali, czyli idę na spotkanie z gangsterami
Ulice Santa Lucia Cotzumalguapa w Gwatemali

Gwatemala, ulice Lanquine

W Gwatemali nie mówi się „Tam nie idź”, ale „tam są maras”. Wówczas zawracałam z drogi, ale tym razem postąpiłam inaczej… Może najbezpieczniej w Gwatemali nie jest, ale kamienne głowy z Colonia Maya musiałam zobaczyć!

Wszystko zaczęło się od przewodnika Lonely Planet. Przeglądam go sobie, leniwie huśtając się w jakimś hamaku zawieszonym na palmach. W pewnym momencie czytam informacje o wielkich głowach odkrytych na plantacji trzciny cukrowej nieopodal Santa Elena Cotzumal Guapa. Od razu przypomniało mi się zdjęcie Mela Gibsona wśród wielkich kamiennych głów. Muszę je też zobaczyć! 

Gangsterzy

Gwatemalczycy potrafią sprowadzić do parteru. Z jakim pomysłem bym nie wyszła, mają jedną odpowiedź – Maras, maras i maras… Maras to gangsterzy, którzy są wszędzie. Ponoć stacjonują również w ruinach, które planuję odwiedzić. Mimo wszystko przyjeżdżam do Santa Lucia Cotzumalguapa. Tu znowu słyszę starą śpiewkę. Ponoć jeszcze w samym mieście tylu maras nie ma, ale w Colonia Maya… Tam spotyka się ich na każdym kroku! Cóż robić, jeśli to właśnie w Colonia Maya znajduje się miasto?

Rozterki

Od razu zaczynam rozważać, czy nie odpuścić sobie zaginionych ruin, znajdujących się gdzieś w polu trzciny cukrowej. Tu wtrąca swoje trzy grosze wewnętrzny baran:
– Nie po to jechałaś, żeby tam nie zajrzeć.
– To może przynajmniej zostaw w hotelu aparat fotograficzny – włącza się zdrowy rozsądek.
Nagle na ulicę wjeżdża oddział wojska. W opancerzonych samochodach stoją uzbrojeni po zęby żołnierze i patrolują ulicę, czy gdzieś między przechodniami na zabłąkali się maras.

– Nowy rząd wprowadza politykę, „zero tolerancji dla gangów”. W ten sposób walczy o bezpieczeństwo w Gwatemali – uspakaja mnie przechodzeń. Oczywiście tajemnicą poliszynela jest to, za czyje pieniądze prezydent wygrał wybory.

Gość z dżungli

Jak wieść gminna niesie, kilka lat wcześniej dowodził oddziałem wojskowym w gwatemalskiej dżungli. Podczas rutynowego zwiadu złapał niepozornego gościa. Gość szybko zniknął, a dowódca odszedł z wojska, wysupłał z sakiewki okrągłą sumkę na kampanię prezydencką. Wygrywa ją i w pierwszym przemówieniu zapowiada zakończenie wojny z gangami narkotykowymi przez legalizację narkotyków. Wszystko po to by ludziom się żyło bezpiecznie w Gwatemali.
– Wiesz kim był ten tajemniczy gość z dżungli?
– Nie mam pojęcia.
– Mówią, że Chapo Guzman – numer jeden na liście poszukiwanych przestępców USA.
Czyli prezydent umie się dogadać z gangsterami, przynajmniej tymi najwyższego szczebla. Tych niższego szczebla postanowił wystraszyć wojskiem. Już poczułam się bezpieczniej. To może jednak pojadę?

Baran się cieszy

Wewnętrzny baran został wysłuchany. Zdrowemu rozsądkowi pozostał jedynie apel:
– Chociaż zostaw w hostelu aparat i weź tylko tyle pieniędzy, by wystarczyło na bilet. Jak ciebie spotkają maras i nie zabiją, to przynajmniej nie zbankrutujesz.
Tak robię. W drodze na dworzec autobusowy żałuję, że pieniędzy na bilet powrotny nie wsadziłam do stanika. Jeśli bowiem mają mnie napaść maras, to jeśli nie zabiją, a jedynie zabiorą torebkę, to i tak nie będę miała za co wrócić… No cóż, tak czy siak wsiadam do chicken busu. Zanim kierowca odpali silnik, muszę wysłuchać handlarzy wszystkim co popadnie. jeden z nich próbuje wcisnąć mi czekoladę. Wyciąga rękę, a na niej widzę wytatuowaną pajęczą sieć. Jak to dobrze, że dopiero za kilka dni dowiem się, że to znak rozpoznawczy maras.

W szczerym polu

Za chwilę wysiadam w Colonia Maya. Pytam się o starożytne miasto, ale tu nikt o nim nie słyszał. Podpowiadam, że w polu trzciny cukrowej, to wskazują mi ścieżkę odchodzącą od głównej ulicy.
No tak, trzcina przerasta mnie przynajmniej o głowę. Jeśli mara mnie złapie, napaść zdradzi jedynie szum badyli. Ale ścieżka szybko doprowadza mnie do ruin. Właściwie do dwóch kamieni, które z miasta pozostały. Przy tych kamieniach trzech szamanów odprawia jakieś rytuały. Bacznie przygląda się im korpulentny pan.

Kontrola jakości

Na mój widok, pan z godnością powstaje i zaprasza bym usiadła obok niego. Co tu robi? Kontroluje jakość zamówienia.
– W dzisiejszych czasach nawet szamana trzeba pilnować! – Mówi. – Bo weźmie kasę i nic nie zrobi!
Szczególnie, że chodzi o bardzo ważną sprawę.
– Widzisz, moja intencja potrzebuje dużej mocy. Jeden szaman nie wystarczy.
– O co chodzi?
– Ktoś bardzo dla mnie bardzo ważny zbacza z dobrej drogi…
Za chwilę podchodzi jeden z szamanów, daje mi wizytówkę – specjalizuje się w rytuałach oczyszczenia. Na specjalne życzenie może nawet złożyć w ofierze czarnego koguta. Po czym pyta się, czy chcę sobie zrobić wspólne zdjęcie.
Gdybym miała w tym momencie przy sobie aparat… Ale nie mam. Dziękuję zdrowy rozsądku…

Centralny atak…

Po godzinie wycofuję się na przystanek. Nagle dopada mnie… grupa dzieciaków. Zdrowy rozsądek trzęsącym się głosem szepcze:
– Oni się z ciebie śmieją. Za chwilę zawołają starszych kolegów i po nas!
Ale gdzie tam. Po serii niewybrednych żartów, dzieciaki postanowiły trochę więcej się o mnie dowiedzieć. Zapytały więc skąd jestem. Tu was mam! Zazwyczaj mówię, że z Europy, co i tak Gwatemalczycy lokalizują gdzieś w okolicach Nowego Jorku. Tym razem postanowiłam być złośliwa.
– Z Warszawy!
– O kurcze, u was było Euro 2012!
To był moment zwrotny naszej znajomości. Dzieciaki prowadząc mnie do autobusu, wypytywały o Polskę, a ja myślałam o zdrowym rozsądku… Dobrze, że przynajmniej pieniędzy w stanik nie schowałam!
Galeria
[FinalTilesGallery id=”38″]

post a comment