Zaprawiona taksówka
Dobra taksówka, to zaprawiona taksówka!
Ostatnio, gdziekolwiek nie spojrzę, wszystkie szklanki są do połowy puste. Beznadziejnie do połowy puste. Czarno widzę, czarno myślę i tylko się pocieszam. Szklanki mogą być całkowicie puste. Ba! Pusta może być i butelka. I co wtedy robić?
– Trzeba wracać do domu do Teheranu – Ula wspomina stypendium w Iranie. – Niestety kumpel z którym wracałam mógł już tylko siedzieć…
Tylko dlaczego wybrał sobie miejsce za kierownicą!?
– Więc pytam go: A jak nas złapie policja, to co? –
– To nic. Przecież u nas oficjalnie nie ma alkoholu!
– Policjanci nie sątacy głupi – sprostowała inna znajoma z Teheranu. – Kiedyś wsadzali głowy do podejrzanego samochodu i wąchali. A teraz to już pełna cywilizacja – mają alkomaty!
W Gruzji też mają. Ale policja nie obstawia absurdalnych miejsc, jak stromy podjazd pod górę. Gdyby jednak zabłąkał się tam jakiś policjant, od razu czarna wołga z zaprawionym Amirianem za kierownicą, zostałaby wyeliminowana z ruchu kołowego.
Samiry też jakimś dziwnym trafem nikt z ulic Buchary nie wyeliminował. Pewnie za zjawiskowość – czerwony golfik opinał jej wydatne piersi i podkreślał talię. Kok burzą włosów strzelał w sufit wołgi, do tego skośne uzbeckie oczy, błysk złotego zęba, różowa szminka na ustach… Wszystko to mówiło – wsiadaj, dokądkolwiek pojedziemy, nie zapomnisz tej podróży. I od razu wiedziałam, że to był strzał w dziesiątkę. Biegi jej nie wchodziły, kierunkowskaz mylił się z wycieraczkami. Ulic też nie znała, więc było więcej czasu na gadanie. A Samira miała o czym gadać.
– Tatar! Mówię ci, skurczybyk, ale jak tylko się pojawia – tu wyciąga palec wskazujący do góry. – robi ze mną co zechce! A potem wraca do żony i dzieci… Żebyś widziała jak się kłócimy! Wtedy dopiero iskrzy!
Ale teraz przestali się kłócić, bo zjednoczyły ich długi.
– Dlatego wsiadłam na taksówkę. Razem założyliśmy spółkę… O mój dom! – budynek nieoczekiwanie wyskoczył zza winkla. – wpadniesz na kawę?
Jest północ, gdzieś w Bucharze… raczej nie.
– Boisz się?
– Czy ja się czegoś boję? – Samira już mnie miała.
Za chwilę zaparkowała samochód na podwórku, które oświetlała ostatnia żarówka nad wejściem do klatki. Wokół niej zgromadziła niczym ćmy zbiegła się lokalna społeczność. Weszłyśmy w ciemną klatkę, z której być może wykręcono ostatnią żarówkę, by dla dobra wspólnego świeciła przed klatką. Kiedy tak idziemy po schodach w czarnej ciemności, przypominam sobie, że mam w plecaku pieniądze. Konkretnie całą reklamówkę, bo rano wymieniłam w kantorze jakieś 20 dolarów. W Uzbekistanie to wcale nie mało. Do tego jeszcze aparat…
– Ile cię kosztował? – Wymsknęło się Samirze, podczas pozowania do zdjęcia, tak, że odechciało mi się ustawiać ostrość. Pstryknęłam, schowałam do plecaka, bo może zapomni, że go widziała. Dla niepoznaki zalałam nescę zieloną herbatą i zaczęłam myśleć, jakby stąd jednak sobie pójść. Naturalny powód? Pusta filiżanka, więc piję herbatę, aż język mi się parzy. Udało się. Wychodzę na czarną klatkę. Za mną dwaj chłopcy z drągami.
– Po co wam to?
– Na dzikie psy. – i idą za mną. Blisko. Czuję ich oddech na plecach. – będziemy was ochraniać. A Ja już czujeę coś twardego na karku… Spokojnie, to tylko wyobraźnia!
Żeby na podwórku działała jeszcze ta żarówka… Wtedy wskoczę prosto do auta, okopię się na przednim siedzeniu i wyjdę dopiero pod moim domem.
Żarówka działała. Dopadam auto. Samira też zajmuje swoje stanowisko. Przekręca kluczyk… I nic. Jak na komendę samochód otoczyli lokalni mężczyźni. Otworzyli maskę, zaczęli majstrować. Dopiero po kilkunastu minutach, ktoś przytomny spojrzał na kontrolki i…
– O co chodzi?
– Samira ty nie zaprawiła maszyny! – co po rosyjsku znaczy: „nie zatankowałaś”. I wtedy zrozumiałam – z trzeźwym samochodem nigdy więcej nie jadę!
Samira |
Moi ochroniarze |
0