Top
  >  Norwegia   >  Simone Grotte, kobieta tańcząca z zorzą polarną

Zorza zawsze budziła zachwyt i strach w sercach ludzi dalekiej północy. Simone Grøtte jako pierwsza na świecie ośmieliła się poprosić ją do tańca…

Simone Grøtte – tancerka i choreografka, urodziła się w Finnmarku na dalekiej północy Norwegii. Tam, gdzie zorzę polarną pojmuje się jako metafizyczny byt, a nie zjawisko atmosferyczne. Simone skończyła szkołę baletową w Oslo, jednak po kilku latach powróciła na północ – tym razem do Tromsø. Tworzy tu przedstawienia, w których tańcem opowiada o życiu za kołem podbiegunowym, o ludziach, przyrodzie i o zorzy…

Czym jest dla ciebie zorza?

Simone Grotte: Symbolizuje naturę i duchowość ludzi północy. To właśnie zorza prowokowała mnie do pytań – co niosę ze sobą przez życie, niezależnie dokąd pojechałam. Jest piękna, potężna, wieczna i eteryczna jak…
taniec?
Tak. Należę do ludu Saamów. Nasza kultura nie wytworzyła tańca. Spektakl zorzy polarnej na niebie był jedyną formą tej sztuki, z jaką miałam kontakt jako dziecko. To ona zainspirowała mnie do tego, by zostać tancerką.
W twoim domu rozmawiało się o zorzy?
Jasne!
W długie polarne noce?
Pamiętam, jak gromadziliśmy się w kuchni. Kuchnia w domach Saamów była miejscem, w którym koncentrowało się życie towarzyskie. Zatem mama gotował strawę, a starsi popijając kawę, snuli opowieści. Kiedy mówili o zorzy, ostrzegali, żebyśmy pod żadnym pozorem do niej nie machali, a szczególnie białą chustką.
Dlaczego?
Bo zejdzie i cię zabierze! Zawsze zastanawiałam się, dlaczego z jednej strony podziwiamy jej piękno, z drugiej – opowiadamy takie straszne historie. Być może w ten sposób próbowano nam przekazać prosty komunikat: podziwiaj przyrodę, ale jej nie dotykaj i nie próbuj kontrolować, bo jest od ciebie silniejsza. Ale tak naprawdę w kuchni usłyszałam wiele innych historii, nie tylko o zorzy – o wojnie, o naszych szamanach, bohaterach… Kilka lat temu z moim mężem, Herman Rundbergiem, zaczęliśmy się zastanawiać, co by było, gdyby te wszystkie stoły przemówiły? Wtedy mój mąż, który jest kompozytorem i współtwórcą wszystkich moich przedstawień, napisał muzykę, a ja ułożyłam choreografię…
I tak powstał spektakl…
…Mannen som stoppa hurtigruta. Jego akcję osadziliśmy w kuchni. Wraz z dwoma innymi tancerkami próbujemy schwytać zapomniane opowieści. Zatem uchylamy pokrywki garnków, zaglądamy do czajniczków z których ulatują skrawki dawnych historii.
Simone grotte w przedstawieniu Mannen som stoppahurtigruta
Niczym dżiny z lampy…
Coś w tym stylu, choć tym razem działo się to nie za sprawą magii lecz głośników. Mój mąż w ścieżkę dźwiękową wplótł dawne nagrania zarejestrowane w wioskach Saamów. Są tam nasze legendy, bajki, opowieści o ludziach…
W tym przedstawieniu opowiadasz przede wszystkim o jednym z waszych największych szamanów – Johanie Kaavenie.
Tak, bo zawsze mi powtarzano, że gdyby nie on, to by mnie tu nie było.
Jak to?
Ponieważ uzdrowił moją babcię. Kiedy miała około 10 lat zachorowała na gruźlicę. W pewnym momencie lekarze się poddali, powiedzieli, że nie ma dla niej ratunku. Wtedy przez wioskę przechodził Johan Kaaven. Był on czymś w rodzaju znachora – leczył ludzi, ale nigdy nie brał za to pieniędzy. Zatem Johan Kaaven zajrzał do domu moich pradziadków i powiedział: – macie piękną córeczkę. – Tak, ale jest bardzo chora, – odpowiedział mój pradziadek. Johan Kaaven już się nie odezwał, tylko spojrzał babci głęboko w oczy i sobie poszedł. Dwa dni później babcia była zdrowa!
Zatem każde przedstawienie zaczynam zdaniem, że gdyby nie Johan Kaaven, to by mnie tu nie było. Pewnego razu pewna kobieta odpowiedziała: – mnie też. Od razu przerwałam spektakl i poprosiłam, by opowiedziała nam swoją historię. Dla takich właśnie chwil tworzę! To są momenty, kiedy uświadamiam sobie jak wiele mnie łączy z moją publicznością – wspólne przeżycia, doświadczenia i historie. Takie rzeczy motywują mnie do dalszej pracy.
Przedstawienie okazało się niemałym sukcesem.
Zagrałam je ponad 20 razy, co jest doskonałym wynikiem jak na Tromsø.
A jak to wygląda dziś, czy wciąż są u was szamani?
Tak, zarówno szamani, jak i ludzie, którzy nie uważają się za szamanów, ale posiadają moc uzdrawiania. O tym się nie mówi, ale jeśli zachorujesz, zawsze wiadomo do kogo należy zadzwonić. Jestem bardzo dumna, że ta cześć mojej kultury przetrwała…
…bo niestety wasz język wymiera.
Przez dziesięciolecia byliśmy zmuszani do mówienia po norwesku. Moja babcia mówiła w Saami, ale moją mamę nauczyła już tylko rozumieć. Nigdy nie mówiła w naszym języku, więc ja też go nie znam. Choć muszę przyznać, że moje pokolenie próbuje wskrzesić dawną mowę.
W jakiś sposób wpisujesz się w ten nurt, wykorzystując jego brzmienie w spektaklach.
I powiem ci, że doskonale się do niego tańczy. Znacznie lepiej niż do norweskiego.
W przedstawieniach nie ograniczasz się do tekstów w saami. Czerpiesz również z tradycji twojego ludu. Nawiązujesz do niej na przykład w Tańcu z reniferami.
Teledysk do tego spektaklu nakręciliśmy na dalekiej północy, nieopodal Nordkapp. Pamiętam, że tego dnia panował siarczysty mróz, ale jak tylko weszłyśmy w środek stada reniferów, a te zaczęły wokół nas krążyć i krążyć… Poczułam się częścią stada.
Odezwała się w tobie dusza pasterzy reniferów!
Tak. Pasterstwo stanowi bardzo ważny element mojej kultury. Choć tak naprawdę, dziś zajmuje się tym niewielu Saamów. W tym przedstawieniu postanowiłam zatem zestawić tradycyjne pasterstwo ze współczesnością. Pokazuję więc, czym się dziś zajmujemy, żeby zarobić na życie.
Jednak nawet kiedy opowiadasz o tradycji, nie występujesz w tradycyjnych strojach Samów.
Przecież zajmuję się tańcem nowoczesnym! Poszczególne elementy mojej kultury łączę z tańcem współczesnym i tworzę nową jakość. W ten sposób pokazuję, że moja kultura, jak każda inna, ewoluuje i rozwija się. Dlatego nie widzę potrzeby, by na scenie występować w strojach ludowych, ale za to tańczę w bardzo typowych dla północy wełnianych skarpetach.
To chyba niezłe wyzwanie!
Tak, choć są specjalnie przygotowane do tańca:)
Mówiąc o inspiracjach, wspomniałaś dawne podania i tradycję…
Przede wszystkim zadaję sobie pytanie, czym jest tożsamość. W 1945 roku Niemcy wysiedlili całą ludność Finnmarku – około 70 000 osób – większość z nich stanowili Saamowie. Kolejne 30 000 uciekło w góry. Wśród nich była rodzina mojej babci. Babcia opowiadała mi, że wychodząc z domu jeszcze posprzątali, żeby miło im było wrócić. Następnej nocy nad wioską zobaczyli łunę pożaru. Niemcy spalili cały Finnmark. Nie zostawili ani jednego budynku. Spłonęły domy, a wraz z nimi nasze pamiątki, przeszłość, szamańskie bębny… Ale natychmiast po zakończeniu wojny ocalali Saamowie zaczęli wracać, choć rząd stanowczo im tego zabronił. Dziś nazywa się to największym zbiorowym przestępstwem w historii Norwegii. Słuchając tej historii zawsze zastanawiałam się, czym dla nich był dom, skoro tam nie było żadnego domu? Zachwycała mnie siła poczucia przynależności do ziemi, która sprawiła, że mimo zakazów moi przodkowie wrócili i odbudowali tę cześć Norwegii.
W najnowszym produkcji „Northern Soul” (duch północy) również na warsztat wzięłaś poczucie tożsamości, tym razem jednak w szerszym aspekcie.
Wraz z moim mężem zaczęliśmy się zastanawiać czym tak naprawdę jest duch północy. Następnie artystom z północnej Norwegi, nie tylko wywodzącym się z ludu Saamów, podrzuciliśmy kilka słów do przemyślenia. Z tych skojarzeń powstały teksty. Herman napisał do nich muzykę, ja ułozyłam choreografię. Następnie już do samej produkcji zaangażowaliśmy artystów śpiewających w Saami lub po norwesku w północnym dialekcie. Przede wszystkim muszę wymienić światowej sławy piosenkarkę Mari Boine, największa gwiazdą wywodząca się z Saamów.
Czym zatem jest ten duch?
Jeśli mieszkasz na dalekiej północy, gdzieś w Finnmarku, masz już we krwi zakodowaną walkę do ostatniego tchu. Nigdy się nie poddajemy! Prawdopodobnie zawdzięczamy tę cechę naszym warunkom klimatycznym. Nie zatrzymujemy się, tylko cały czas idziemy do przodu. A jeśli na drodze pojawia się przeszkoda, po prostu musimy ją pokonać i iść dalej.
Ta cecha pomogła ci zostać tancerką?
Na pewno. Mam w sobie świadomość, że nikt mi nic nie da i muszę liczyć na siebie. Ludzie z południa…
Masz na myśli Oslo? Przecież również leży na dalekiej północy!
Z twojej perspektywy jak najbardziej, ale my patrzymy nieco inaczej. Oslo znajduje się przecież 1000 kilometrów na południe od Tromsø. Zatem oni zaczynali uczęszczać na lekcje baletu w wieku zaledwie 4 lat, a ja dopiero w szkole średniej. Dziś spośród studentów z mojego roku, tylko ja utrzymuję się z tańca. Myślę, że stało się to dlatego, że oni mieli wszystko podane na tacy, a ja sama musiałam na wszystko zapracować. Tu na północy poznałam również tę prawdę – że jeśli zaczniesz już działać, twój entuzjazm prędzej czy przyciągnie ludzi, którzy pomogą ci dojść celu.
Tych ludzi dobrej woli łatwiej jest znaleźć w Tromsø niż w Oslo?
Tak. Tromsø jest magicznym miastem, w którym materializują się najbardziej szalone pomysły.
Ludzie są otwarci na wszelkie inicjatywy. W przeciwieństwie do Oslo, gdzie bardzo trudno jest się z czymkolwiek przebić. Dlatego wróciłam tu po siedmiu latach mieszkania w stolicy.
Doświadczyłam tego chociażby w zeszłym roku. Nasz film Homecoming nie dostał się na festiwal filmowy w Tromsø, zaczęliśmy myśleć, gdzie w takim razie go pokazać? Wtedy Herman rzucił pomysł – możemy wyświetlić go na antenach satelitarnych Tromsø Satellite Station. Tym bardziej, że jest to jedno z pierwszych miejsc na ziemi, jeśli nie pierwsze, gdzie prowadzi się badania nad aktywnością zorzy polarnej. Spotkaliśmy się zatem z przedstawicielami KSAT – właściciela anten i zaproponowaliśmy im nasz film. Bardzo spodobał im się ten pomysł. Premiera odbyła się w zeszłym roku. Ale w tym roku również był wyświetlany. I być może w przyszłym roku w zimie znowu będzie można go zobaczyć.
Związek Tromsø Satellite Station z zorzą polarną ma duże znaczenie dla tego projektu. Zarówno w filmie, jak i w przedstawieniu Northern Soul, na którego podstawie powstał ten film, oprócz artystów z północy udział wzięła również… zorza polarna.
Pomysł narodził się podczas pracy nad Northern Soul. Zastanawialiśmy się, jakby to wyglądało, gdyby wyświetlić na mnie zorzę polarną. Poprosiliśmy znajomego, który specjalizuje się w fotografowaniu zorzy, by użyczył nam kilku zdjęć. Zgodził się. Następnie sprawdziliśmy, jak wygląda zorza na tle mojej długiej białej sukienki. Okazało się, że tańczy wraz ze mną.
I tak stałaś się pierwszą osobą na świecie, która zatańczyła z zorzą!
Rzeczywiście, przede mną nikt tego nie zrobił! Jednak tu nie chodziło o to, by być pierwszą. Dla mnie było to zamknięciem pewnego cyklu. Zorza polarna jest częścią mnie. Jest symbolem wszystkiego, czym jestem, co szanuję, kocham i za czym tęsknię, kiedy stąd wyjeżdżam…
 
Fotografie: Daniel Mikkelsen, Knut Sverre, Ingun Mæhlum, Mariell Amelie

Podziękowania dla The Aurora Tour – polskiego biura podróży w Norwegii, które organizuje wyprawy na spotkanie z zorzą polarną.

 

post a comment