Desert Camp Chraika – małe królestwo na Saharze
Splot zbiegów okoliczności przywiódł mnie na Saharę. Do Desert Camp Chraika.
To był spontaniczny wyjazd. Wszystko zaczęło się na koncercie marokańskiego zespołu Chigaga w Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. Muzycy z M’hamid grali swoje pieśni, a przy scenie tańczył Mohammad, czyli Moha. Tak jak artyści, miał na sobie gandorę, a na palcach lśniły wielkie tuareskie pierścienie. Po koncercie poszedł z nami do jednego z nadwiślańskich barów i przez przypadek usiadł przy mnie. Zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam opowieść o Desert Camp Chraika. Wymieniliśmy się wizytówkami i… kontakt zamarł. Na szczęście po kilku miesiącach znowu na siebie wpadliśmy. Okazało się, że Moha w drodze do domu zgubił moją wizytówkę… Ale co się odwlecze, to nie uciecze! Moha wpisał mój telefon do komórki, a po kilku dniach wysłał wiadomość: „Zapraszamy do nas do domu na Tajin”. Wtedy poznałam Agatę, żonę Mohy.
Prawdziwy tajin
Zatem w końcu udało się spotkać. Po środku stołu stanął tytułowy tajin, a ja słuchałam opowieści o Saharze.
– To jak, jedziesz z nami? – w pewnym momencie zapytała Agata.
– Jadę.
Następnego dnia rezerwujemy bilety do Agadiru. Na lotnisku wypożyczamy samochód, którym jedziemy do Desert Camp Chraika. Tu już Moha czeka na nas ze słodką jak ulepek herbatą.
– Witajcie na Saharze!
– Naprawdę tu jesteśmy!
Królestwo na pustyni
Desert Camp Chraika powstał dziesięć lat temu.
– Wtedy postanowiłem stworzyć obóz dla turystów na pustyni – wspomina Moha. – Nieopodal M’hamid znalazłem skrawek ziemi, którego nikt nie chciał. Nie nadawał się do hodowli ani uprawy, ale dla mnie był idealny.
– Dlaczego?
– Bo położony niezbyt daleko od miasta, ale tak, by wokoło widać było tylko wydmy i piasek.
– Zacząłeś budować pierwszy namiot…
– Wszyscy się wtedy ze mnie śmiali.
Salwy śmiechu poruszyły nawet matkę Mohy. Wezwała go do siebie, by poważnie porozmawiać o przyszłości. Zasugerowała, by poszedł w ślady ojca i zaciągnął się do wojska, a nie snuł marzeń o jakiejś turystyce.
– Mamo, to pierwszy i ostatni raz, kiedy o tym rozmawiamy – odpowiedział.
Matka nigdy już nie wróciła do tego tematu.
Pierwszy turysta
M’hamid nazywa się bramą pustyni. Zjeżdżają się tu turyści z całego świata, by ruszyć na Saharę. Moha zatem wiedział, że prędzej czy później zawita do niego jakiś podróżnik.
– Pamiętasz, kto to był?
– Jasne! Rowerzysta z Włoch.
– Jak go dorwałeś?
– Zwyczajnie. Spotkałem go na ulicy. Szukał taniego noclegu, więc zabrałem go do siebie.
– Spodobało mu się?
– Bardzo!
Po włoskim rowerzyście przyjeżdżali kolejni turyści. Zostawiali pieniądze, które Moha inwestował w kolejne namioty, a sześć lat temu…
– …zbudowałem pierwszy gliniany domek. Wkrótce stanęły kolejne cztery domki i łazienka.
Interes coraz lepiej się kręcił. Moha do oferty włączył wyprawy na pustynię. Od kilkugodzinnych po kilkudniowe z wielbłądami, albo jeepami. Trzy lata temu, na jednej z takich wypraw poznał Agatę.
– Kiedy podał mi cenę, myślałam, że nieźle ze mnie zdarł pieniądze – wspomina pierwszą wspólną podróż. Dopiero później przyznał mi się, że po opłaceniu tragarzy zostało mu w kieszeni 10 euro…
Powrót do domu
Dzień przed naszym przyjazdem Moha postawił bambusową werandę. Daje cień, w którym Agata może delektować się pustynią. Wie, że jego żona uwielbia słuchać ciszy przerywanej szumem piasku niesionego wiatrem. Ale nie dziś… Za ścianą szaleją bowiem motocykle, ciężarówki i quady.
– Znowu jakiś rajd urządzili!
Dla Agaty pustynia jest świętym miejscem. Tu w ciszy czuje pierwotne siły przyrody. Ich potęgę, piękno, a czasem grozę. Dlatego chętnie wyprawia się z Mohą na kilka dni z namiotem na piaszczyste wydmy.
– Czuję się z nim bezpiecznie, bo on zawsze się odnajdzie na pustyni.
– Nawet w nocy?
– Nawet w nocy!
– Skąd u Mohy ta fascynacja pustynią?
– Wiesz, wydaje mi się, że dla niego pustynia nie jest fascynacją, lecz domem.
Bo Moha urodził się w rodzinie nomadów. Przez pierwsze lata swojego życia mieszkał w namiocie. Jego rodzice hodowali zwierzęta, zbierali daktyle i jedynie od czasu do czasu jeździli do miasta, by je sprzedać. Po czym wracali na pustynię. Coraz trudniej było jednak im się utrzymać. Kiedy zatem nadszedł czas, by Moha poszedł do szkoły, ojciec zadecydował o przeprowadzce do M’hamid. Tu urodził się brat Mohy – Mustafa. Mustafa nie zna pustyni. Nie umie wędrować za gwiazdami. A Moha? Dusi się w M’hamid. Zbudował zatem Desert Camp Chraika i wrócił na Saharę.
Kamila | spiekua.pl
Niezła historia i miejsce! Od razu mi się przypominają nasze marokańskie przygody :). Musimy zapamiętać i dopisać do przyszłych wyjazdów, bo córka bardzo nalega na powrót w te strony.
Dorota Chojnowska
Koniecznie musisz tam pojechać!!!! Pustynia jest niesamowita! Własnie „pisze się ” kolejny tekst o niej. Tym razem o samej różnorodnosci i pieknie:)