Top
  >  Belgia   >  Uczta w konwencji czarnej mszy, czyli Holly Food Market w Gandawie

W Gandawie dawne kościoły pełnią różne funkcje. W jednym z nich mieści się Holly Food Market – miejsce, gdzie profanum prowokuje sacrum… 

Bambusowy rower radośnie niesie mnie ulicami Gandawy. Rower ma tu specjalne prawa, a człowiek na rowerze zyskuje status nietykalności. Nawet tramwaje mi nie podskoczą, kiedy jadę środkiem torowiska. Bezdźwięcznie snują się za mną w nadziei, że za chwilę, gdy zobaczę ścieżkę rowerową, zjadę im z drogi. Czuję się rozpieszczona rowerowo do granic każdego zmysłu. Pachną mi gofry, oczy cieszą kamienice, które promienieją dawną świetnością i z narcystycznym samouwielbieniem wpatrują się w swoje odbicia w wodach kanałów. Ich fasady zdobią kwiaty, medaliony z portretami i tylko jeden budynek w ogóle nie próbuje zwrócić mojej uwagi. Wycofany za cztery filary, jednym napisem informuje, że jest biblioteką miejską, natomiast drugim zapowiada ucztę na Holly Food Market. Jeść mi się nie chce, ale ciekawość każe zaparkować rower i wejść do środka. A ciekawości nigdy nie odmawiam! I tak wchodzę do dawnego kościoła, który zamieniono na jedzeniowy market.

Zabawa symbolami

Gdzie okiem nie sięgnę na Holly Food Market, widzę jak profanum tańczy z sacrum. Pierwszy krok stawia na witrażu w oknie nad dawnym chórem. Od ucha do uch uśmiecha się do mnie czaszka. W sumie nic niezwykłego, czaszki to do siebie mają, że zawsze szczerzą zęby. Tę jednak wypełniają róże – kwiaty symbolizujące Maryję. Czaszka, symbol śmierci i przemijania serwuje jadło – chleb życia w postaci hamburgera i kielich krwi nieśmiertelności z logo Liptona. Pod nią już czeka talerz ze skrzyżowanym nożem i widelcem. Czaszki w formie baloników unoszą się nad barami. W sumie wpasowują się w poetykę barokowego wnętrza, choć swą formą bardziej przypominają meksykańskie przytulanki ze święta zmarłych niż barokowe vanitas vanitatum.

Trzy świątynie

Historia tego miejsca pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji. Wszystko zaczęło się od lasu. W jego ciszy przerywanej jedynie szumem liści benedyktyn Boudewijn of Boekel znalazł swój modlitewny azyl. Stopniowo dołączali do niego inni, zmęczeni wielkomiejskim zgiełkiem Gandawy. Jest rok 1197. Stopniowo grupa się powiększa i przeobraża we wspólnotę monastyczną. Dwieście lat później, kiedy ciało Boudewijna dawno już obróciło się w proch, w miejscu jego samotni wyrasta opactwo cysterskie o nazwie Baudelo, czyli Las Baldwina. I już wtedy można o nim powiedzieć, że jest najważniejszym cysterskim klasztorem w Niderlandach. Jego rozwojowi kres przynosi reformacja. W 1578 protestanci bezlitośnie plądrują klasztor, sami mnisi ratują swoje życie ucieczką do Kolonii. Wracają w początku XVII wieku. Wtedy też wkopują kamień węgielny pod pierwszą świątynię pod wezwaniem świętego Bernarda. Nie żałują pieniędzy na barokowe zdobienia, anie na organy, których muzyka ma nieść modlitwy prosto do Boga. Ich dźwięk musiał być niezwykły, skoro w 1765 zagrało swój koncert cudowne dziecko swojej epoki, gwiazda na miarę The Jackson 5, czyli Amadeusz Mozart. Miało to miejsce podczas jego tournee po Niderlandach w 1765 roku.  Ledwie mija trzydzieści lat, gdy do Gandawy wkraczają Francuzi świeżo ogarnięci rewolucyjną gorączką. Niesieni na skrzydłach ideałów wielkiej rewolucji wprowadzają nową religię – Kult Rozumu. Zmuszają mnichów do opuszczenia klasztoru, by w jego murach zaaranżować  świątynię prawa. Tymczasem w kościele św. Bernarda znalazły schronienie bezcenne wolumeny zagrabione z innych flamandzkich kościołów. W kolejnych latach na terenie opactwa powstaje szkoła główna, ogród botaniczny a do kościoła wprowadza się coraz więcej książek. W pewnym momencie pewna mądra głowa postanowiła zapanować nad książkowym chaosem i… Stworzyła drugą świątynię – Książek. Mimo kościelnej oprawy, nikt się tu do nich specjalnie nie modlił, więc wkrótce budynek przejął uniwersytet gandawski.  I tak przez kolejne 200 lat budynek pełni funkcję biblioteki uniwersyteckiej, a później biblioteki miejskiej. W 1992 roku książki się wyprowadzają, a dawny kościół św. Bernarda pogrąża się w ruinie. W 2011 roku miasto decyduje się na jego sprzedaż. Nowy właściciel postanawia zrewitalizować jego przestrzeń i uczynić z niej kolejną, trzecią świątynię – tym razem Jedzenia. Nie rezygnując z dawnych religijnych akcentów. I tak powstało Holly Food Market.

Ucztę czas zacząć!

Cóż, trzeba się posilić. Siadam za czarnym barem i wczytuje się w menu zapisane flamastrem na lustrze. Woda święcona kosztuje 10 euro, to może zamówię Mojito za 8 albo czarną kawę za 4 euro? Są też wina w czarnej gablocie za czarnym barem w miejscu, gdzie dawniej stał ołtarz. W miejscu ławek stoją czarne stoły, a w niszach po ołtarzach bocznych mieszczą się bary. Jak mnie informuje ulotka, dania są tu pożywne jak manna z nieba. Szczególnie w barze Divine Pasta z boskim makaronem, albo w Holly Lunch, no chyba że ostatecznie zdecyduję się na diaboliczną pizzę w Iovine’s…

Galeria

[FinalTilesGallery id=”30″]

post a comment