Top
  >  Gruzja   >  Jaka jest Gruzja – czy ją kochać, czy nie kochać?
Gruzinka przed występem na tbilisoba

Dorota Chojnowska w Kutaisi

Gruzja jest piękna i brzydka, Gruzini są gościnni, ale też i do bólu namolni. Otwarci, ale i zamknięci. Wszystko zależy od chwili i miejsca, w jakim się z nimi spotyka.

Gruzin serce poda na dłoni. Natychmiast, gdy otworzy duszę, otwiera i piwniczkę. A tam… Jest wino, jest czacza, jest koniak. I wszystko ląduje na stole. Stół ugina się pod ciężarem alkoholu, serów i przekąsek, więc zaczynamy suprę – tak Gruzini nazywają ucztę.

Alkohol

Tamada, czyli prowadzący, już usadza się na honorowym miejscu przy stole i to do niego zawsze należy pierwsze i ostatnie słowo. Za chwilę wzniesie toast, a właściwie wygłosi opowieść z morałem, długą nawet i na kilkanaście minut. A potem trzeba będzie przechylić do dna szklankę lub cokolwiek innego, w czym znajduje się wino. Zazwyczaj korzystam ze specjalnego prawa „sieroty” – jestem zagubioną turystką, kobietą, nie-Gruzinką. Oznacza to, że nie umiem pić. Wino, zamiast jednym haustem, sączę godzinami ku zgrozie współbiesiadników. Wiem, co robię. Gruzin, jak nabierze ochoty na kobietę, to ją bierze. Nie patrzy na nic. W końcu po co kobiety z Europy szwendają się same po gruzińskich plenerach? Żeby robić zdjęcia i podziwiać krajobrazy? Wolne żarty! Dlatego, kiedy okoliczności tego wymagają, a możliwości na to pozwalają, dyskretnie wylewam zawartość kieliszka na ziemię. I spokojnie czekam, aż Gruzin upije się tak, że z trudem poczłapie do swojego pokoju. Ale u Elo czuję się bezpieczna. Choć jej mąż zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, to ręka mu się nie omsknie, bo Elo patrzy.

Jasność

Elo i Temur sprowadzili się do Oni kilkanaście lat temu. Nie odpowiadał im klimat Tbilisi. Wtedy miasto w niczym nie przypominało dzisiejszej stolicy.
Regularnie popadał w awarię „blok 9” – wspomina Elo – I w całej Gruzji nie było prądu. Zatem nie działało ogrzewanie i do szkół chodziło się w kocach. Po zmierzchu zaś nie wychodziło się na ulice nie tylko dlatego, że było ciemno. W każdej chwili można było oberwać kulką w łeb. I wtedy, pośród całego bezprawia i anarchii, nagle pojawia się Michaił Saakaszwili i obiecuje, że jeśli go wybierzemy, to włączy prąd i rozprawi się z gangsterami.
Rzeczywiście. Następnego dnia po wyborach stała się jasność. Misza z jednymi gangsterami się dogadał, drugich wybił. Rozpuścił skorumpowaną policję i zatrudnił nowych. Przy czym dał im tak wysokie pensje, żeby nie opłacało im się wyciągać ręki po łapówki. Zresztą w krótkim czasie całkowicie rozprawił się z łapownictwem. Dziś w Gruzji coś takiego jak korupcja po prostu nie istnieje.

Sztuka

Ale w tym czasie Elo i Temur byli już w Oni. Powoli budowali swój dom – Family Hotel „Gallery”. Postanowili też postawić na nogi miejscową szkołę plastyczną.
Po przeprowadzce zgłosiłam się, że chcę zostać dyrektorką. I zostałam – mówi Elo.
– Tak po prostu?
Z moimi kwalifikacjami musieli mnie przyjąć!
Elo i Temur wykładali na Akademii Sztuk Pięknych w Tbilisi:
Nasze dzieci dostają od nas akademickie przygotowanie. Te, które idą dalej, na akademię sztuk pięknych śmieją się, że przez pierwsze lata nie muszą nic robić, bo już wszystko umieją.
Szkoła Temura i Elo nie jest duża. Raptem kilka sal, w których Elo uczy malarstwa, robienia obrazów z filcu. Jest też warsztat stolarski, gdzie Temur uczy rzeźby i robienia mebli. Dzieciaki nie mogły trafić na lepszego nauczyciela. Temur stworzył bowiem gruziński narodowy styl meblarski.
Czesne, teoretycznie, nie należy do wysokich – 6 lari miesięcznie, czyli 12 złotych. W Oni dla wielu rodzin to cena zaporowa. Dlatego dla najzdolniejszych Temur i Elo fundują stypendia.

Praca

Oni nigdy nie należało do bogatych miast. Choć jeszcze nie tak dawno miasteczko przyzwoicie zarabiało na turystyce. Odkąd jednak zamknięto drogę prowadzącą przez Południową Osetię, przejazd z Tbilisi z 4 godzin wydłużył się do 12. Nic dziwnego, że turyści przenieśli się do Gudauri. A w Oni pozostał jedynie spalony hotel w samym centrum. Sztuka daje dzieciakom z Oni szansę na wyrwanie się z biedy.
Kiedyś przyszedł do mnie ojciec jednej z uczennic – wspomina Temur – Po skończeniu szkoły pojechała do Grecji sprzątać mieszkania, a po godzinach robiła obrazy z filcu. Dzieła bardzo spodobały się ludziom, u których pracowała. Pomogli jej zorganizować pierwszą pracownię i teraz już tylko żyje ze sztuki.
Zresztą, w całej Gruzji bezrobocie jest olbrzymie.
Nie tęsknimy za komuną, ale wtedy przynajmniej była praca… – mówi Elo. Dziś lekarze na bazarach sprzedają marchewkę, a profesorowie na ulicy książki. Mnie też do Oni przywiózł weterynarz, który musiał zamknąć praktykę.  Zapytał, czy to ten hotel przy ulicy Stalina. Nie wiedziałam, że jeszcze jakaś ulica w Gruzji się tak nazywa….
Już dawno się tak nie nazywa, ale nikomu nie chciało się zmieniać tabliczek… Dlatego zostawiliśmy ją na plakacie. Po nowej nazwie nigdy byś tu nie trafiła!

Stalin

Na dźwięk słowa „Stalin” Gruzinom nie jeży się włos na głowie. Choć pomników mu już nie stawiają, to z pietyzmem dbają o pozostawione przez niego pamiątki. W Gori – rodzinnym mieście Stalina – do dziś działa muzeum. Specjalna wiata ochrania domek, w którym urodził się dyktator. Za nim w wielkim gmachu zgromadzono po nim pamiątki. A że samo muzeum stworzono jeszcze za głębokiej komuny, Stalin przedstawiony jest w nim jako dobrotliwy ojciec narodu sowieckiego. Jedynie plakat przy wejściu w kilku zdaniach informuje o jego zbrodniach.
Stalin to dla nas trudny temat – tłumaczy Amiran – Bo widzisz, my Gruzini mamy niesamowity zmysł organizacji. Zauważ, że to właśnie Gruzini zbudowali Związek Radziecki. Stalin czy Beria trzęśli całym imperium! Zresztą, za czasów ZSRR sporo Gruzinów  jeździło do Moskwy robić karierę, bo dla nas Gruzja była za mała! Dlatego, choć wiemy o jego zbrodniach, to jesteśmy z niego dumni.

Kariera

Ambicje Amirana również przerastały Gruzję. Powoli piął się po drabinie politycznej kariery. Przyjaźnił się z kim trzeba, należał gdzie trzeba, czyli najpierw do Komsomołu, później do partii komunistycznej. Jak po sznurku szedł w kierunku najwyższych państwowych stanowisk. I kiedy już miał przeskoczyć ze szczebla lokalnego na ogólnozwiązkowy, historia wykręciła mu głupi żart – Związek Radziecki upadł. Amiran zaczął szukać dla siebie miejsca w nowej Gruzji. Szło mu całkiem nieźle. Przyjął chrzest, syna posłał do seminarium. A kiedy przejeżdża obok cerkwi, robi znak krzyża.

Religia

Gruzini na widok cerkwi praktycznie zawsze robią znak krzyża. W ten sposób jazda przez Tbilisi autobusem miejskim zamienia się w zbiorową modlitwę, bo cerkwie mijamy co kilka minut. Zresztą od kiedy do władzy doszedł Michaił Saakaszwili, świątynie buduje się na potęgę. Śmiali się Gruzini, że Misza znaczy nimi granice. Trzeba przyznać, że były prezydent „poszedł na ilość”, zaś jego polityczny konkurent Bidzina Iwaniszwili dla odmiany „na wielkość”. W Tbilisi zbudował świątynię, która swym ogromem przyćmiła sam pałac prezydencki. Splendor, jaki spłynął z tego tytułu na polityka, pomógł mu wygrać wybory prezydenckie. Ale choćby budowla osiągnęła wielkość Pentagonu, to i tak nie przejęłaby znaczenia Cmindy Sameby ze Stepancminda (dawniej Kazbegi). Najświętsze ze świętych miejsc Gruzji przez cały rok przyciąga tysiące pielgrzymów. Najwięcej przybywa ich na  Mariamobę. Niektórzy wjeżdżają jeepami albo wołgami pod sam kościół. Inni wspinają się ścieżynkami, pędząc przed sobą barany. Już na górze poderżną im gardło i przyrządzą szaszłyki. Inni wnoszą baniaki z domowym winem i supra gotowa!

Pogaństwo

Gruzini twierdzą, że byli pierwszym chrześcijańskim państwem na świecie. Podobnie uważają Ormianie, co jest kolejnym kamyczkiem w ogródku niezgody między tymi narodami. Ale choć od 326 roku, kiedy święta Nino przyniosła nową wiarę, minęło sporo czasu, w Gruzji zakonserwowały się zwyczaje pogańskie. Chewsurowie do dzisiaj pielęgnują święte miejsca zwane Chati. Mogłam je obejrzeć, ale z daleka, bo kobiety mają tam absolutny zakaz wstępu. Każdy ród ma pod swoją opieką takie miejsce. I nieważne, gdzie mieszkają jego członkowie, karnie stawiają się na ważniejsze obrzędy. Ich przebieg owiany jest tajemnicą, natomiast zawsze na zakończenie odbywa się supra. Podczas uczty nikomu nie może zabraknąć jadła i wina.

 

Toasty

I ja też piję. Tym razem czaczę, czyli gruzińską grappę. Znowu nigdzie nie dojadę, znowu muszę się mieć na baczności. Tyle, że tym razem tamada poprosił, bym to ja wzniosła toast. I wzniosłam. Mówiłam jak Gruzini – o uczuciach, o życiu, o ojczyźnie. A kiedy w ich oczach zabłysły łzy, wiedziałam, że nie jestem już zagubioną turystką, kobietą, a do tego nie-Gruzinką, tylko jakby bardziej swoja, choćby na ten jeden dzień.

Galeria

post a comment