Bali – Chill out na Gili
„Przyjeżdżaj na Gili T! Ta wyspa jest szalona!”. Tę wiadomość otrzymałam od Alejandro – podróżnika wypełnionego pozytywnym szaleństwem.
– Wiesz, że tu nie ma jednego policjanta? Bo po co, skoro nic złego się nie dzieje. – mówi Alejandro następnego dnia, kiedy szliśmy do baru, w którym się zadomowił. – A ludzie są tak wyluzowani!
Alejandro poznał ich pierwszego dnia. Wysiadł z łodzi i nie miał pomysłu dokąd iść, co robić i gdzie się zadekować. W takich momentach zamiast myśleć, lepiej pójść i się napić czegokolwiek, ale nie gdziekolwiek, lecz w miejscu z klimatem jak „Mengong”. „Mengong” przypomina szałas stworzony przez szalonego architekta, wbrew prawom fizyki, z dwoma kozami skaczącymi po stołach, z kotami skaczącymi po barze i z ekipą, która stroiła instrumenty, kiedy weszliśmy do środka.
– Cześć chłopaki…
– Piwo się skończyło – odpowiada barman, nie otwierając oczu, bo właśnie jednoczył się ze swoją gitarą w twórczym natchnieniu. – Jak chcecie się napić, to skoczcie do sąsiedniego baru i sobie przynieście… Dla mnie też!
Spojrzałam na A. z błyskiem „Już lubię to miejsce!”.
Kiedy wróciliśmy z butelkami, załoga już nastroiła instrumenty i zaczęła koncert. Oni grali, kozy beczały, koty skakały, a goście im nie przeszkadzali, bo przecież i tak nie było piwa!
0