Gruzja – Bambusowa Odyseja
Nikt nie mógł przejść wobec nich obojętnie. Najpierw dyskretnie pieścił je wzrokiem, potem niby przez przypadek musnął je puszkiem palców mijając je w korytarzu. Ale to nigdy nie wystarczyło. W końcu przełamywał nieśmiałość i delikatnie, przeciągał dłonią po ich krągłościach pytając: „czy to naprawdę bambus?”. Ja też przysiadałam obok nich i delikatnie wodziłam ręką po ich delikatnej powierzchni…
– Tak to bambus – odpowiada Jules.
– Nigdy w życiu nie widziałam tak pięknych rowerów…
– Same je zrobiłyśmy.
– Poszczególne wymiary wrzuciłyśmy do programu Bike Cad – mówi Jules. – następnie wybrałyśmy typ roweru i poszczególne parametry. Program jest darmowy. Bez problemu ściągnęłyśmy go z internetu.
Kolejny krok – dobranie bambusowych prętów. To załatwiły w sklepie ogrodniczym. Dalej – trzeba było odpowiednio połączyć poszczególne elementy.
– Tu zaszalałyśmy – wspomina Jules. – Użyłyśmy najdroższej taśmy i kleju. W ten sposób nasze ramy kosztowały nas 15 funtów (75 zł). A mogły spokojnie zmieścić się w 10 funtach (50 zł). Ale to i tak nieźle. W sklepach, czy w internecie ceny bambusowych ram zaczynają się od około 1000 zł.
– Ale rama kupiona w sklepie to nie to samo. W nasze rowery włożyłyśmy całe serce, znamy każdą część, dotknęłyśmy każdego centymetra powierzchni – rozmarza się Jules. – Dzięki temu mają duszę…
– I są bezkonkurencyjne – wcina się Li. – Lekkie, mocne, odporne. Bambus doskonale tłumi drgania, dzięki temu nie potrzebujemy amortyzatorów.
Świetnie dają sobie radę podczas Bamboo Odyssey. Bez problemu pokonały drogi od Londynu po Kazachstan. I wciąż gnają. Aktualnie w kierunku Chin, a następnie do Sydney. Kiedy tam dojadą? Kiedy się uda!