Top
  >  Szkocja   >  Orkady na rowerze
Szkocja rowerem

Orkady to raj dla miłośników książek Tolkiena. Maeshowe, Broch of Gurness czy Birsay, wyglądają tak jakby chwilę temu wyszli stąd druidzi.

Nad Orkadami unosi się duch Tolkiena. Zacznijmy od charakterystycznych pagórków w kształcie kopuł po środku płaskich pól. Swoim wyglądem przypominają nieco domki hobbitów z książek Tolkiena. Na jednych pasą się krowy, do innych wpuszcza się turystów. Czasem jednak wstęp jest bardzo reglamentowany – do kilku grup dziennie, jak w Maeshowe chambered cairn. Dlatego trzeba rezerwować bilet przynajmniej z jednodniowym wyprzedzeniem. Ja nie zarezerwowałam. Mam zatem 99 proc. pewności, że mnie nie wpuszczą. Pozostaje jednak ten jeden procent nadziei dla jej najwierniejszej córki. Zatem jadę! Jak wejdę, to dobrze, jeśli nie – nie będę płakać. Tak na prawdę bowiem, pojechałam na Orkady rowerem , by zobaczyć Scara Brae, latami wymarzoną neolityczną wioskę. Wszystko inne stanowi dodatek. Nie byle jaki, bo neolityczny w stylu Tolkiena, ale zawsze.

Grobowiec Maeshowe

Dziś pogoda nie sprzyja rowerzystom. Wiatr wieje mi prosto w twarz. Ale jeśli zmieni kierunek i uderzy mnie z prawej lub lewej burty roweru, to przelecę na drugą stronę drogi. Nie przesadzam. Już kilka razy przeleciałam. Tylko, czy cała ta podróż zostanie zwieńczona biletem wstępu do kurhanu Maeshowe? Podjeżdżam do centrum obsługi ruchu turystycznego…
– Chcesz bilet? – pyta pani w okienku.
– Ale nie mam rezerwacji.
– Nie szkodzi. Nie dojechał autokar włoskich turystów. To znaczy dojechał, ale miał nieprzepisowe rozmiary i nie mógł zaparkować. – Już zdążyłam się nauczyć, że w Szkocji przepisy to rzecz święta i dla łamaczy nie ma taryfy ulgowej, nawet jeśli wiozą cały autokar klientów!
Zatem kupuję bilet i biegnę za przewodnikiem przez ulice, na pole do kolejnego wzgórza, jakby żywcem przeniesionego z Hobbitonu.
– Czyli te mijane przeze mnie wzgórza też mogą być grobowcami? – pytam, kiedy nareszcie dopadam przewodnika.
– Z dużą dozą prawdopodobieństwa, tak.
– Czyli wystarczy zacząć kopać…
– Nie tak szybko. Najpierw właściciel ziemi musi zgłosić zabytek. Dopiero wtedy możemy przyjechać na wykopaliska. A właściciele nie zawsze chcą, by po ich terenie kręcili się archeolodzy. Dlatego nie wszystko zgłaszają. Czasem sami próbują kopać. Jest to nielegalne, ale kto im zabroni.
– Część jednak zgłasza neolityczne znaleziska.
– Tak i to praktycznie co tydzień mamy jakieś wezwanie.
Neolitycznych kurhanów poszukiwacze skarbów jednak nie nekają.
– Bo jakie skarby brali ze sobą do grobu ówcześni mieszkańcy Orkadów? Paciorki z kości, kamienne narzędzia, rytualne siekierki… Złoto pojawi się tysiąc lat później i to sporadycznie.
Jednak w historii grobowca Maeshowe przewinęło się słowo „prawdziwy skarb”.
– Mówi o tym napis wyryty przez pewnego Wikinga. Otóż informuje on, że dwa dni wcześniej ktoś ten skarb wykradł.
Nie wiadomo, kto go zostawił, z czego się składał, ani co dalej się z nim zadziało. Dziś skarbem są same napisy. Nie ma drugiego miejsca na świecie, poza Skandynawią, gdzie wikingowie pozostawiliby po sobie tyle notatek i rysunków.
Przypuszczalnie część z nich powstała podczas śnieżycy w XII wieku, kiedy to w grobowcu o średnicy 35 metrów i wysokości 7 metrów schronił się cały oddział wikingów.
– Ilu ich było?
– Około 80 osób, w tym 1 kobieta. Przetrwali kilka dni i tylko 2 osoby zwariowały! Opowieść o tym wydarzeniu zapisano następnie w sadze Orkneyinga.
Maeshowe jest jednym najbardziej znanych grobowców na Orkadach. Jednak prawdziwe tłumy ściągają tu w noc przesilenia, gdy pierwszy wiosenny promień słońca powoli przedziera się długim tunelem i wnika do środka grobowca.
– Na tę chwilę trzeba się zapisać przynajmniej z rocznym wyprzedzeniem.
– A jeśli tego poranka słońce szczelnie zasłonią chmury?
– Cóż, każdy przyjeżdża tu na własne ryzyko. Pogoda na Orkadach nigdy nie jest gwarantowana!

Broch of Gurness

Następnego dnia wiatr był nawet silniejszy.
– To jeszcze nic – powiedziała gospodyni. – Po godz. 18.00 zacznie się prawdziwy armagedon!
Dało mi to do myślenia. Nie pierwszy raz prognozy zapowiadały deszcz. Jednak Szkoci podchodzili do nich ze stoickim spokojem mówiąc, że za godzinę rokowania na pewno się zmienią. I zawsze mieli rację. Prognozy zmieniały się tak szybko, jak rozkład chmur na niebie. Czyli wraz z powiewem wiatru. Raz szybciej, raz wolniej, ale nieustannie. Tym razem jednak wszyscy mówią o zbliżającym się sztormie. I wszyscy potwierdzają, że uderzy punktualnie o 18. Zatem dziś przede mną ostatnia szansa, by pojeździć na rowerze.
– Tylko dokąd?
– Widziałaś już Broch of Gurness?
Na Orkady przyciągnęły mnie skarby neolitu, a Broch of Gurness wzniesiono w epoce żelaza. Ale cóż mogę zrobić w obliczu sił przyrody? Najwyraźniej sama pogoda chce wymusić na mnie zmianę planów. Dziś bowiem mam szansę dojechać, zobaczyć i wrócić jedynie do Broch of Gurness. Więc pojechałam.
Osada w Gurness od około 500 r. p.n.e. rozrastała się wokół budowli przypominającej wieżę. Stulecie postuleciu przyklejały się do siebie kolejne okrągłe domki zwane broch. I tak do około 100 r n.e. Wtedy została opuszczona. Około VIII w. n.e. jej ruiny zaczynają odwiedzać wikingowie. W IX w. chowają tu kobietę. Później Broch of Gurness znika zasypane ziemią…
– Aż do początków XX w., kiedy pojawiają się tu pierwszy archeolodzy – John, archeolog który dorabia sobie na kasie, robi znaczącą pauzę. – Nóż mi się w kieszeni otwiera na samą myśl o szkodach, jakie uczynili – dodaje po chwili. – Nie udokumentowali znalezisk, przemieszali warstwy. Przez nich najwcześniejsza historia tego miejsca jest niedoodtworzenia!
Na szczęście taki laik jak ja, szuka przede wszystkim klimatu dawnej świetności. A to właśnie tam go poczułam. Mogłam się przejść uliczkami, po których być może spacerowali druidzi, wejść do domów, usiąść w miejscu, gdzie przez setki lat znajdowało się łoża ich mieszkańców, zamknąć oczy i na chwilę przenieść się w czasie. Tego nie mogłam doświadczyć otoczona barierkami w Scara Brae. Tak, rozum prowadził mnie do wioski z neolitu, ale los wiedział, że tak naprawdę to Broch of Gurness spodoba mi się najbardziej!

Birsay

–  Na Orkadach zobaczyłam wszystko, co miałam zobaczyć, a nawet więcej –  powtarzam sobie, pedałując w pełnym deszczu. Według najnowszej prognozy pogody poprawa nastąpi dopiero za tydzień. Nic tu po mnie… Wracam najbliższym promem do Aberdeen. Najbliższym, czyli w nocy. Próbuję zarezerwować bilet. Bez skutku. Z jakiegoś powodu nie jestem w stanie kupić biletu on-line. Cóż, bardziej mokra już nie będę, myślę wsiadając na rower, bo sztorm dopadł mnie zanim dojechałam do hostelu. Mam banalny plan – kupuję bilet, pakuję rzeczy i w nocy zaczynam odwrót. Za chwilę poznaję jednak powód, dlaczego nie mogłam kupić biletu on line. Bo dzisiejszej nocy, nic nie odpływało. Sprawdziłam godziny odjazdu promów, ale nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić daty… i tak zostaję na Orkadach kolejny dzień. Co z nim zrobić?
– Jedź na Birsay – radzi nieoceniona gospodyni. –  Nie będziesz żałować.
– Prognozy mówią, że jutro ma cały dzień padać.
– A tam prognozy… – gospodyni tylko machnęła ręką.
Rzeczywiście, od rana świeci słońce, tylko wieje tak silny wiatr, że ledwo mogę ustać. Rower musi zostać w domu, do Birsay jadę więc autobusem. Dojeżdżam, wysiadam na przystanku, kawałek idę w stronę cypla, stąd powinnam zejść na plażę, a potem kładką przez morski przesmyk na sąsiednią wyspę do ostatniej już wioski z neolitu. Niestety wysoka woda zalała kładkę. Wyspa jest w tej chwili równie niedostępna jak Aman – kraina Elfów, które wyemigrowały ze Śródziemia. Co robić? Karmić ducha jej widokiem! Z wysokości najpiękniejszych klifów na Orkadach, mając pod sobą szalejące morze…

post a comment