Sztukę można przedawkować, dlatego rozsądnie ją dozuj. Szczególnie podczas spaceru po Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, gdzie zagęszczenie artystów i ich dzieł na metr kwadratowy osiąga wartość krytyczną.
Zaglądając do kolejnej galerii i widząc ile przybytków sztuki jeszcze przede mną, coraz mi trudniej oprzeć się wrażeniu, że o ile z Zakopanego turysta powinien przywieźć sobie ciupagę, tak z Kazimierza nad Wisłą – obraz. Szczególnie trudno mi zawalczyć z pokusą zakupu jakiegoś dzieła, kiedy idę wzdłuż ulicy Lubelskiej. Bo tu oprócz kościoła, sklepu spożywczego i Fabryki Naleśnika, znajdują się praktycznie same galerie. Przy czym z każdą kolejną mam wrażenie, że prezentowane tam dzieła, często swym kunsztem niestety są zbliżone są do ciupagi. Na szczęście znalazłam kilka miejsc, w których poczułam radość obcowania ze sztuką.
Galeria Grabskich
Wciąż trudno mi się pogodzić z tym, że słowo „galeria” zawłaszczyły sobie centra handlowe. Mimo to pojęcie wciąż jeszcze kojarzy mi się z przestrzenią w której mogę kontemplować obrazy. Niestety tej przestrzeni nie znajduję w Galerii Grabskich. Obrazy wiszą tam praktycznie na każdym centymetrze kwadratowym ścian – od podłogi po sufit. Również w wąskim korytarzyku, gdzie nawet nie mam odejścia, by na nie spojrzeć. Zatem dalece trafniejszą nazwą dla Galerii Grabskich byłby „sklep z obrazami”. Fakt, że bardzo przyzwoitymi, dlatego zajrzyj tu, jeśli szukasz dzieła sztuki o przyzwoitej jakości.
ul. Lubelska 33
http://grabski-gallery.pl/
Indygo Art Galeria Autorska Sylwii Lis – Persony
Odkąd zajęłam się cyjanotypią, słowo „papier” działa na mnie jak potężny magnes. Gdzie je wyczytam, tam wchodzę i patrzę, czy mógłby mi się przydać do cyjanotypii. W witrynie Indygo Art czytam, że Sylwia Lis-Persona własnoręcznie czerpie papier organiczny.
– Jego głównymi składnikami są juki, słomy i trzciny – tłumaczy.
Struktura gotowych arkuszy bardziej przypomina mi filc niż papier. Wyraźnie widzę splątane ze sobą włókna. Na takim podłożu nie sposób oddać detale. Sylwia Lis-Persona posługuje się zatem plamami barwnymi, które nabierają życia mieniąc się i nierównomiernie przepuszczając światło. Dzięki tej niezwykłej właściwości jej dzieła bardziej przypominają patchworki lub batiki niż obrazy. Artystka tworzy również obiekty z papieru. Jego struktura nadaje obiektom architektoniczną duszę, która przywodzi mi na myśl animacje Tomasza Bagińskiego.
– Jak papier organiczny zachowuje się w wodzie? – pytam, bo chętnie bym zrobiła na nim cyjanotypię.
– Obawiam się, że może się rozpaść w kąpieli wodnej. Jego włókna nie są bowiem ze sobą tak ściśle związane jak w klasycznym papierze.
Szkoda, bo bardzo chciałabym zobaczyć cyjanotypię na papierze o tak niezwykłej fakturze, która sama w sobie jest obrazem.
ul. Lubelska 18
Galeria Autorska Marty Sokół
Sztuka jest powołaniem. Nie wystarczy dyplom, żeby zostać artystą. W pewnym momencie życia trzeba ją usłyszeć i pójść za jej głosem. Spojrzeć i zobaczyć. I tak pewnego dnia Marta Sokół, dyplomowany geograf w szczątkach wiejskich chałup i w tym, co pozostało z wiejskich narzędzi zobaczyła anioła. Złozyła głowę z blachy, auteolę ozdobiła drutem, na szyi zawiesiła zardzewiałą kłódkę. Namalowała oczy, usta…
– Po kim mają twarze pani anioły?
– Nie wiem – odpowiada artystka. – Po prostu same się malują.
Wkrótce zobaczyła kolejnego anioła. Znowu zaczęła go składać i w ten sposób jej zastęp rósł i rósł, aż nabrał gotowości by pokazać się na wystawie, później na kolejnej i tak Marta Sokół stopniowo przeistaczała się w artystkę – prawdziwą, z powołania, z powołaniem. W swoim domu urządziła pracownię i galerię. Stworzyła również Fundację Galeria Pod Aniołem, która ma na celu popularyzacje sztuki ludowej i wplatanie jej wątków we współczesne formy twórcze. Niedawno Marta Sokół otworzyła swoją drugą galerię w Kazimierzu Dolnym. Nie sposób ją przeoczyć, trudno nie wejść.
ul. Lubelska 8
Lemoniada
Im bliżej rynku, tym częściej słowo „galeria” widnieje nad drzwiami do zwykłych rupieciarni z pamiątkami. Ich witryny straszą mnie sztampowymi aniołkami, pudełeczkami z kazimierskimi krówkami. Coraz wyraźniej słyszę również jakieś dziecięce głosy skandujące słowo „lemoniada”. Za chwilę widzę w podcieniu kamienicy mały stolik kampingowy, a na nim kilka dzbanków z różowym płynem, plastikowe kubeczki i karteczka z napisem: cena 12 zł. Marcel Duchamp z pewnością nazwałby tę instalację co najmniej dziełem sztuki. Ja twierdzę, że dzieciaki połączyły sztukę z biznesem.
– Na co wydacie pieniądze?
Myślałam, że usłyszę „na wakacje”. Dzieciaki jednak zgodnym chórem stwierdziły: Na lody.
Nie dość zatem, że przedsiębiorcze, to jeszcze wspierają lokalnych producentów.
Koguty
Na rynku nie sposób zliczyć kramów z napisem Koguty. Koguty z ciasta drożdżowego sprzedają się równie dobrze jak magnesy i krówki, a znacznie lepiej niż obrazy. Zdawać by się mogło, że ptaszyny moszczą sobie grzędy w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą co najmniej od czasów panowania króla Kraka na nieodległym Wawelu. I tu jestem w błędzie! Otóż pierwsza wzmianka o wypiekaniu jakiś zwierzątek pochodzi raptem sprzed ostatniej wojny, natomiast pierwsze koguty ale na bardzo małą skalę wypiekał Edward Bajer. W 1976 roku na ulicy nadrzecznej 6 otwiera swoją piekarnię Zbigniew Sarzyński. Koguta czyni jej znakiem firmowym. Szyld nie wystarczy, by z koguta uczynić symbol miasta, do tego potrzeba człowieka z wizją. I oto w początku lat 80-tych na scenie pojawia się syn Zbigniewa – Cezary. Wizjoner, artysta sztuki piekarskiej specjalizujący się w piekarstwie figuratywnym.
PIEKARNIA SARZYŃSKI
W Kazimierzu wszystkie drogi prowadzą do piekarni Sarzyński. Za drzwiami pod szyldem ze znajomym kogutem znajduje się wielka przestrzeń pełną słodyczy i chleba. Patrzę na ciastka wyglądające jak medaliony, pierniczki zdobione koronkowym ornamentem z lukru, ręcznie robione tabliczki z czekoladą i kupuję najzwyklejszą drożdżówkę z serem. Wśród tych cudów nie wiem jak dopadł mnie sentyment do przysmaków z podstawówki. Nawet tak zwykły wypiek smakuje bajkowo. Jest mocno serowy i umiarkowanie słodki. Po prostu – bardzo smaczny. Są też koguty. A jakże! Drożdżowe, wyrośnięte, rumiane.
Muzeum koguta
Historię ich marszu do sławy wyczytuję z plansz w Muzeum Koguta w podziemiach kamienicy Sarzyńskich. Zatem Cezary Sarzyński podczas festynów, imprez sprzedawał na swoim stoisku najróżniejsze zwierzątka z ciasta drożdżowego i patrzył, które się najlepiej sprzedają. Ten nietypowy casting wygrał kogut. W 1988 roku Cezary Sarzyński organizuje wystawę wypieków, podczas której o kogucie dowiaduje się cała Polska. To był moment przełomowy, kiedy kogut ze znaku firmowego piekarni, przeobraził się w symbol Kazimierza Dolnego nad Wisłą.
W podziemiach jestem tylko ja, całkiem przyjemny chłodek i kilka długich stołów do formowania kogutów podczas warsztatów. Wtedy na pewno jest tu przyjemnie, jednak w tej chwili zionie pustką. Poza planszami nie ma tu praktycznie żadnych eksponatów. Mogę najwyżej obejrzeć film o piekarni. Trochę to mało. Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że nazwanie tej przestrzeni „Muzeum” stanowi nadużycie semantyczne. Zabrakło pomysłu na tę przestrzeń. Patrząc jednak na rozwój piekarni, wiem, że prędzej czy później ten pomysł nadejdzie. Tymczasem zasiadam przy stoliku, kelnerka przynosi mi niewielki klejnocik – ciastko, przy którym zapominam o diecie. A więc tak smakuje sztuka…
w okolicy
Klubojadalnia Przystanek Korzeniowa
Lokal u wejścia do wąwozu korzennego. Menu takie samo jak w Trzech Księżycach, latem w gorące dni jest tu znacznie przyjemniej. Drzewa w ogrodzie zapewniają przyjemny chłodek, w którym wino z polskich winnic smakuje jak ambrozja.
Magiczne Ogrody
Jeśli przyjedziesz do Kazimierza Dolnego na tydzień, z całą pewnością po trzech dniach dopadnie Cię artystyczny przesyt. Jeśli dodatkowo masz dzieci, sytuację uratuje rodzinny park rozrywki Magiczne Ogrody i jak nazwa mówi – park jest magicznym ogrodem zamieszkałym przez smoki, bulwiaki i kilka innych gatunków czarodziejskich stworzeń.
Janowiec
Miasteczko po drugiej stronie Wisły. Stanowi przeciwieństwo Kazimierza Dolnego. Jest tu cicho, spokojnie. Przyjedź tu na obiad. Na rynku znajdują się dwie doskonałe restauracje. W Maćkowej Chacie zamów chłodnik ze szczawiem, a w Domu Chleba placki z cukinii w sosie kurkowym oraz policzki wołowe z kluseczkami. Zresztą cokolwiek tu nie zamówisz będzie bardzo smaczne!
Przyślij do mnie zdjęcie cyfrowe, a ja wykonam resztę 🙂