Top
  >  Holandia   >  Czy jest tu żywy duch? Czyli spacer po zwykłym holenderskim miasteczku
Akordeonista w Sas van Gent w Holandii.

 

Zwykłe miasteczko też może być ciekawe. Nawet jeśli nie ma zabytków, atrakcji, ani… żywego ducha!

Utknęłam. W zwykłym miasteczku jakich wiele w Holandii. A stało się to tak: o poranku padał deszcz. Tak mocno, że nie wypakowałam roweru z HUSAbusa i pozwoliłam Selimowi zabrać go ze sobą do pracy. Gdy tylko Selim zniknął mi za skrzyżowaniem, wyszło słońce. Najwyraźniej los tak chciał, żebym zamiast zabytków Gandawy zobaczyła jak wygląda życie w Sas van Gent.

Spacer

Zatem wychodzę na zwykłą ulicę w przeciętnym holenderskim miasteczku Sas van Gent. Idę ulicami wyłożonymi w nienaganne rządki kostką brukową. Przerzucane wiatrem liście szumią. Głośno. Tylko liście słyszę. Żadnych kroków, żadnego szczekania, drzew też nie widzę. Liście przywiał wiatr z jakiegoś parku. I bawi się nimi przerzucając z jednej ulicy na drugą. Nie ma w swoim zasięgu żadnej czapki, którą mógłby zerwać z głowy, ani parasola, który wywinąłby na drugą stronę. Czuję się jak w nadmorskim kurorcie po sezonie. Ale tam zawsze ktoś się krząta przy pustych stolikach, a tu nic.

 

Przeciętne miasteczko

Sas van Gent przeciętnością aż bije po oczach. Wzdłuż schludnych ulic ciągną się rzędy domków jednorodzinnych. Jedne otoczone wysokimi murami inne z oknami bez zasłon. Wybija 12.00, a tu nawet sklepów nikt nie otworzył. Na drzwiach karteczki „zaraz wracam” albo na sprzedaż. W drzwiach atelier krawieckiego wisi karteczka z zakreślonym po polsku komunikatem: „proszę dzwonić”. Logiczne. Na duchy nie ma co czekać, bo z nimi i tak żadnego biznesu się nie ubije, a jeśli przyjdzie człowiek to zadzwoni.

Krajobraz z suchymi liśćmi

Błąkam się pustymi uliczkami Sas van Gent, mijam zamknięte na cztery spusty bary. Przez zakurzone szyby widzę, że nikt tam nie pił piwa od dłuższego czasu. Właściciele wyszli i już. Przed pizzerią Nefretiti samotne stoliki obrastają jesiennymi liśćmi. Nigdzie nie widzę spożywczego, żebym chociaż kupiła wodę. Mieszkańcy miasta duchów pozwolili umrzeć sklepom odzieżowym, zakład fotograficzny zbankrutował kilka miesięcy temu, sądząc po warstwie kurzu na biurku. Po księgarni, jeśli była, ślad nie pozostał. Światło pali się jedynie w sex shopie i w sklepie z papierosami. W końcu duchy mogą już bezkarnie zaciągnąć się dymkiem. No i nie zaliczą wpadki!

Pod wiatr

Podnoszę liść z ziemi.
– Powiedz mi skąd jesteś?
I idę pod wiatr, na wzgórze, do małego parku. Zdaję sobie sprawę, jak dziwne to uczucie na widok kasztanów, których nikt nie zbiera… Obok kasztanowca płacze wierzba, a obraz samotnej trójcy dopełnia wiatrak z upadłymi skrzydłami. To, że w zapuszczonym budynku niegdyś oddawano zboża do mielenia czytam z mapy. Na mapie widzę jeszcze twierdzę. Ma stać zaraz obok. Maps.me rzadko się myli, ale o co chodzi tym razem? W Sas van Gent nic nie widzę w zasięgu horyzontu poza nienagannie uporządkowanymi w rzędy dachami domów. Dopiero po chwili u podnóża pagórka zauważam zniszczoną tablicę z planem jakiegoś fortu. Pewnie tu kiedyś stał. Zachowało się tylko wejście w podziemny korytarz. Zamknięte. Przecież duchy i tak przenikną ściany, a żywych tu nie spotkałam. Jak dotąd…

Krajobraz z liściem

Znajdę żywego ducha, choćby miało się to stać po czyimś trupie! Zresztą pewne poszlaki pozwalają przypuszczać, że jacyś ludzie tu jednak żyją. Na przykład samochody i kilka rowerów z koszykami wypełnionymi suchymi liśćmi. Więc idę, lecz coraz rzadziej podnoszę wzrok, bo coraz realniej rysuje mi się perspektywa zobaczenia prawdziwego ducha. Bo przecież kogoś muszę zobaczyć…

Zagubiona melodia

Około 16.00 widzę afroholenderskie dziecko na rowerku. Wraca ze szkoły. Wchodzi do domku, takiego jak wszystkie i tyle je widziałam. Ale widziałam! To był homo sapiens w czysto fizycznej postaci. Około 16.30 słyszę muzykę. Idę za nutami i tak trafiam na parking przed supermarketem. Teraz już wiem, gdzie się wszyscy podziali. Z miną konesera delektują się cenami na pułkach i porównują kartonowe opakowania, następnie czekają na swoją kolej, by wyskoczyć z kilkudziesięciu euro, a następnie przewieźć zdobycz terkoczącym wózkiem prosto do bagażnika samochodu. W porównaniu do reszty miasta, ruch tu jak w mrowisku. W tym zamieszaniu swoją szansę na przeżycie znalazł nawet akordeonista…

 

Comments:

  • 23 lipca 2023

    Uwielbiam klimat NL. Mógłbym tam mieszkać i to nie w Amsterdamie tylko w jakimś mniejszym mieście. A jesienią czeka mnie krótki wypad do Arnhem, tak więc już nie mogę się doczekać 🙂

    reply...

post a comment