Nie zawsze trzeba zakładać różowe okulary! W Meksyku trafiłam w miejsca naturalnie różowe jak Campeche, Celestun i flamingi…
Do Campeche na Jukatanie trafiłam jak zwykle – przez przypadek. Od ponad miesiąca krążyłam po Meksyku, upał coraz bardziej dawał mi się we znaki, marzyłam, by wreszcie słodzić się w morskich falach, ale zawsze coś mnie zatrzymywało w mojej peregrynacji na meksykańskie wybrzeże. A to spotkanie z potomkiem ostatniego władcy Azteków, innym razem trafiłam do wioski hamaków, w międzyczasie rozmawiałam z szamanami i zeszłam do podziemnego świata prekolumbijskich bogów, czyli do cenotów. Jednym słowem ciągle coś się działo. W ten sposób droga na wybrzeże zamiast planowanego tygodnia zajęła mi ponad miesiąc. Nie wiedziałam, że zamiast wielkiego błękitu, zanurzę się w kolorze lila i róż.
Jak pech to pech…
Nareszcie wysiadam na dworcu autobusowym pierwszej całkowicie nadmorskiej miejscowości, czyli Campeche. Radość każe mi biec z plecakiem na plażę i ucałować ją w samo serce. Niestety, ta w Campeche do całuśnych nie należy. Moje pierwsze spojrzenie obrzuciła stosem zmurszałych kamieni. – Do plaży należy dojechać. Najlepiej samochodem. – Cóż, szkoda mi czasu, skoro i tak prędzej czy później wylądują na Riviera Maya. Zamiast na morski brzeg pojechałam zatem do Edzny i nie żałuję. Wróciłam, usiadłam w pokoju by pozbierać myśli i przelać je na karty mojego notesu, gdy po raz pierwszy zauważyłam ten niepokojący róż. Był wszędzie – na ścianach, prześcieradłach i na kartkach mojego zeszytu. Wyjrzałam przez okno, spojrzałam do góry i ujrzałam niebo kipiące różem. Z reguły i dla reguły nie fotografuję nieba. Ale wyjątkowo, potwierdzając regułę tym razem zrobiłam zdjęcie…
Wielka impreza
Gdy wyjeżdżałam z Meridy, zapytałam Sylvię, czy pamięta jakikolwiek zabytek tego miasta. Nie pamiętała. Ja też. Życie towarzyskie tak nas pochłonęło, że nie miałyśmy czasu zwiedzać. Czy ten czas straciłam? oczywiście, ze nie, bo zawarłam bezcenne znajomości i otrzymałam bezcenne sugestie. Luz Maria, szefowa Casa de Artesanias de Yucatan, odpowiednika naszej Cepelii, dała mi kontakt do jednego z najlepszych szewców na Jukatanie. a pewna Maria Flores poleciła mi wyjazd do Celestun – rybackiej wioski, do której jeżdżą na weekendy mieszkańcy Meridy, by objeść się rybami. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia o różowym potencjale okolicy.
Zupa rybna
Zapomniałam o zdrowym rozsądku. Na widok baru rybnego na plaży, gdzie pod palapa, czyli dachem z palmowymi liści warzy przyrządza się dania z ryb, włączyło mi się pragnienie zupy rybnej. Nie dopuściłam do głosu zdrowego rozsądku, że dania rybne z plaży pod wieczór mogą trącić myszką… W nocy myślałam tylko o tym, że nie chcę umierać w samotności, a wyjątkowo zamiast w dormitorium spałam w hotelowej jedynce. Następnego dnia musiałam coś zjeść. Coś lekkiego, czystego europejskiego.
– Idź do Juana – radzi właścicielka mojego hotelu
Niech nie zwiedzie Was hiszpańskie imię. Juan jest czystej krwi Niemcem, który prowadzi w Celestun hotel z kuchnią europejską.
– Widziałaś flamingi? – zapytał między jedną frankfurterką, a drugą.
– Nie.
– Zadzwonię po mojego znajomego rybaka. On cie zabierze.
– Idź do Juana – radzi właścicielka mojego hotelu
Niech nie zwiedzie Was hiszpańskie imię. Juan jest czystej krwi Niemcem, który prowadzi w Celestun hotel z kuchnią europejską.
– Widziałaś flamingi? – zapytał między jedną frankfurterką, a drugą.
– Nie.
– Zadzwonię po mojego znajomego rybaka. On cie zabierze.
Flamingi
Wokół Celestun rozciąga się park biosfery. jego główną atrakcję stanowię stada flamingów. Dla turystów organizowane są wycieczki motorowymi statkami.
– Tylko ze flamingi są bardzo płochliwe, dlatego statki nie mogą za blisko podpłynąć. Co innego jeśli spróbujesz się do nich zbliżyć łodzią wiosłową – znajomy rybak Juana właśnie wypatrzył stado. podpływamy na kilkadziesiąt metrów. Bliżej się nie da. Flamingi cenią sobie prywatność.
– Tylko ze flamingi są bardzo płochliwe, dlatego statki nie mogą za blisko podpłynąć. Co innego jeśli spróbujesz się do nich zbliżyć łodzią wiosłową – znajomy rybak Juana właśnie wypatrzył stado. podpływamy na kilkadziesiąt metrów. Bliżej się nie da. Flamingi cenią sobie prywatność.
Terapia różem
W Celestun są dwa bankomaty. Jeden w supermarkecie, czynny do zamknięcia sklepu, czyli do godziny 22.00. Drugi teoretycznie powinien być całodobowy.
– Niestety, urząd miasta zalegał z opłatami, więc odcięto mu prąd. Dlatego od kilku miesięcy urzędnicy pracują w pobliskiej kafejce internetowej.
– A bankomat?
– No nie działa. Dlatego musimy stąd wyjechać zaraz po zachodzie słońca, bo muszę wybrać pieniądze.
W ten sposób kryzys na linii Ayuntamiento, a elektrownia wpłynął na skrócenie seansu różowoterapii.
– Niestety, urząd miasta zalegał z opłatami, więc odcięto mu prąd. Dlatego od kilku miesięcy urzędnicy pracują w pobliskiej kafejce internetowej.
– A bankomat?
– No nie działa. Dlatego musimy stąd wyjechać zaraz po zachodzie słońca, bo muszę wybrać pieniądze.
W ten sposób kryzys na linii Ayuntamiento, a elektrownia wpłynął na skrócenie seansu różowoterapii.
Salinas
Nigdy nie widziałam wody o tak intensywnie różowej barwie jak w Salinas de Celestun. Natężenie koloru dorównuje jedynie upierzeniu flamingów. Nie bez przyczyny. Ponoć zarówno sól jaki i ptaki swój róż zawdzięczają tej samej bakterii.
– Spójrz na wydobytą na brzeg sól. Ta, którą dopiero co wysypano na brzeg jest różowa, ale wystarczy by przez kilka dni osuszyło ją słońce, a staje się biała jak śnieg.
– Dlaczego?
– Bo za sprawą słońca bakteria ginie. Dlatego sól traci kolor.
Rzeczywiście, w samych solnych polderach uwijają się pracownicy salin i łopatami wybierają z wody różową sól. Następnie ładują ją do taczek i wysypują na stosy przy brzegach polderów. Jedne są intensywnie różowe inne śnieżnobiałe.
Nagle ponad nami przelatuje klucz flamingów. Ich różowe pióra ewidentnie słońca się nie boją. Może ptaszyska po prostu są patologicznie pozytywne i żadne słońce, ani księżyc, nie da rady wybielić ich różowego nastawienia?
– Spójrz na wydobytą na brzeg sól. Ta, którą dopiero co wysypano na brzeg jest różowa, ale wystarczy by przez kilka dni osuszyło ją słońce, a staje się biała jak śnieg.
– Dlaczego?
– Bo za sprawą słońca bakteria ginie. Dlatego sól traci kolor.
Rzeczywiście, w samych solnych polderach uwijają się pracownicy salin i łopatami wybierają z wody różową sól. Następnie ładują ją do taczek i wysypują na stosy przy brzegach polderów. Jedne są intensywnie różowe inne śnieżnobiałe.
Nagle ponad nami przelatuje klucz flamingów. Ich różowe pióra ewidentnie słońca się nie boją. Może ptaszyska po prostu są patologicznie pozytywne i żadne słońce, ani księżyc, nie da rady wybielić ich różowego nastawienia?
0