Top
  >  Polska   >  Cerkiew w Łopience – duchowe serce Bieszczad

Wokół cerkwi Łopieńskiej panuje metafizyczny spokój. Tu się chce spocząć, spojrzeć w niebo, odetchnąć…

Nade mną parasol drzew, przede mną niewielka kamienna cerkiew. Przed samym wejściem stoi stolik, przy którym wolontariuszka zbiera datki na utrzymanie świątyni w imieniu Towarzystwa Karpackiego. Kiedyś o cerkiew w Łopience dbali mieszkańcy nieistniejącej wsi Łopienka. Po ich domach zostały głównie piwnice, tylko drzewa trwają. I cerkiew. Skromne jest jej wnętrze. Niegdyś ściany pokrywały malowidła osmolone dymem milionów świec zapalanych przez pielgrzymujących tu pątników. W Łopience odbywały się bowiem olbrzymie odpusty. Dziś oślepiają nieskazitelną bielą. Nad ołtarzem zamiast ikonostasu wisi tylko jedna ikona, ale za to ta najważniejsza –kopia cudownego obrazu Matki Bożej Łopieńskiej Pięknej Miłości.

Spojrzenie Matki Bożej z cudownego obrazu

Jej postać wyłania się ze złotego tła symbolizującego boski blask Tamtego świata. Cienie nałożone są bardzo delikatnie, tylko by uwydatnić szczegóły twarzy, bo przecież w świecie wypełnionym Bożym Blaskiem, nie może być światłocienia. Postaci Matki Bożej na ikonach nie zawsze są formalnie piękne. Ich twarze mają bowiem zachwycać duchową, a nie fizyczną urodą. Jednak Madonna, która spogląda na mnie z tej ikony jest bardzo ludzka i po ludzku piękna. Jej twarz emanuje ciepłem, kiedy z czułością tuli do serca swojego Syna. Lecz sprawia wrażenie nieobecnej. Jej wzrok wędruje gdzieś w przyszłość poza niego. Kąciki swych ust ma uniesione w delikatnym uśmiechu. To nie jest oblicze matki, która widzi przyszłą mękę Syna. Ona widzi wędrowca, który przyszedł ją odwiedzić i zapalić świeczkę przed jej świętym wizerunkiem. Występuje więc w roli nie tylko Matki Boga, lecz również człowieka. Tak jak utula syna, tak gotowa jest utulić każdego, kto zawierzy jej swoje troski. Nic dziwnego, że mieszkańcy Bieszczad tłumnie ją odwiedzali, tym bardziej, że z biegiem lat przybywało świadectw jej skutecznego wstawiennictwa. Ikona Matki Bożej Łopieńskiej zyskała więc przydomek „cudownej”. Dzięki cudownemu obrazowi, cerkiewka w dolinie Łopienki urosła do roli sanktuarium i przez kolejnych kilkaset lat była ważnym miejscem kultu maryjnego w Bieszczadach. W czasie odpustów przybywały tu tysiące pątników.

  • Tu przeczytasz śladach dawnej zbrodni zapisanych w kamieniu na ścianach karpackiego sanktuarium w Dukli.

Tajemnica pochodzenia Matki Bożej Pięknej Miłości

Nie sposób ustalić wieku ikony Matki Boskiej Łopieńskiej. Pierwsza wzmianka pochodzi z 1756 roku. Ikona znajdowała się w drewnianej wówczas cerkwi. Ale już wtedy słynęła cudami. Pielgrzymowali do niej mieszkańcy bliższych i odleglejszych karpackich wiosek. Cerkiew w Łopienice była już liczącym się miejscem kultu maryjnego w Karpatach. Dlatego w XIX wieku w miejscu wcześniejszej cerkwi drewnianej wzniesiono murowaną.
Nie wiadomo również jaką drogą cudowna ikona trafiła do cerkwi w Łopience. Styl jej wykonania zdradza pewne podobieństwa z ikonami pochodzącymi z południowej Europy. Jedyne, co można stwierdzić z dużą dozą pewności, że nie powstała w żadnej z bieszczadzkich pracowni.
– O tych bowiem wiadomo praktycznie wszystko – mówi Jadwiga Denisiuk, artystka pisząca ikony i założycielka pracowni pisania ikon Veraicon w Cisnej.

Pracownia pisania ikon Veraicon

Pracownia mieści się w klimatycznej, drewnianej chatce przy wjeździe do Cisnej. Na pierwszym piętrze Jadwiga wraz z uczennicami pisze ikony. A że pracują zgodnie z uświęconymi tradycją zasadami, droga od surowego drewna do gotowej ikony trwa.

Deski użyte pod ikony muszą kilka, a nawet kilkanaście lat leżakować. Gotowe, należy obrobić i pokryć odpowiednim pokładem, co trwa kilka dni. Kiedy podkład jest już suchy można przystąpić do pracy. Na białej powierzchni najpierw szkicuje się sylwetkę matki bożej lub innych postaci, następnie jeśli taki jest zamysł, tło wypełnia się złotem. Tym zajmują się uczennice na samym początku nauki pisania ikon. Kolejny krok to wypełnienie farbą przestrzeni przeznaczonej dla postaci. Ikony od zarania ich dziejów pisze się temperą żółtkową. Właściwości tej farby nie pozwalają na mieszanie kolorów, zatem efekt światłocienia uzyskuje się nakładając kolejne warstwy o delikatnie różnych odcieniach, jedna na drugą, ale dopiero gdy wyschnie wcześniejsza. Zazwyczaj następnego dnia. Prostsze ikony pisze się kilkoma warstwami, ale czasem trzeba ich nałożyć kilkanaście. Większość ikon Jadwiga Denisiuk pisze na zamówienie, są też takie, które swoich nabywców znajdą pośród odwiedzających Galerię na parterze.

Galeria ikon karpackich i nie tylko

Podziwiam wystawione tu ikony wzorowane na dziełach lokalnych, karpackich twórców. Ale są też kopie ikon Rublowa czy Nowosielskiego. Poznaję je po charakterystycznych oczach, które już widziałam w cerkwi w Górowie Iławeckim. Oczy zdradzają również ikony etiopskie. Jest też kopia ikony Matki Bożej Pięknej Miłości.
– To właśnie ta ikona jest u mnie najczęściej zamawiana jako prezent ślubny albo na chrzciny.
Cieszy to Danutę, bo do Matki Bożej Łopieńskiej czuje szczególny sentyment.
– Olbrzymią przyjemność sprawia mi również pisanie naszych ludowych ikon bieszczadzkich.

ikona etiopska z pracowni ikon veraikon

Karpackie Madonny

– Ikona nie daje twórcy zbyt wiele przestrzeni do twórczej wizji. W swojej kanonicznej postaci musi podążać za wzorami opracowanymi przez kolejne sobory począwszy od V w – mówi Danuta Denisiuk. – Życie na prowincji niesie jednak ze sobą pewne dobrodziejstwa. Pozwala na większą swobodę twórczą. Przy czym na skali prowincjonalności Bieszczady znajdowały się praktycznie w jej ekstremum. A to oznaczało , że ikonopisowi praktycznie wszystko było wolno.
Nikt od niego nie wymagał przestrzegania zasad, bo zarówno twórca jak i zamawiający mieli co najwyżej mgliste pojęcie na ich temat.
– Na przykład w cerkwi greckokatolickiej w Turzańsku wiszą XIX-wieczne ikony przedstawiające Chrystusa, który odwiedza dom łemkowski, albo pod krzyżem klęczą darczyńcy. W Kijowie, Atenach czy Bizancjum za takie przedstawienie powiesiliby artystę wraz z fundatorem, ale w Bieszczadach takie takie przedstawienia nie należały do rzadkości.
Jednym z najprężniej działających centrów produkcji ludowych ikon znajdowało się w wiosce Rybotycze.
– Praktycznie cała wieś pisała ikony. W spisach kościelnych zachowały się adnotacje: ikona taka a taka, podłej szkoły rybotyckiej. Także dużo się ostało z Rybotycz, tylko same Rybotycze się nie ostały… Mieszkańcy wsi zostali wysiedleni.

Akcja Wisła

Przez stulecia prawosławne Bieszczady żyły spokojnie, z dala od wielkiej polityki. Zamieszkujący je Bojkowie i Łemkowie w górach i dolinach wznosili urokliwe drewniane cerkiewki, które wypełniali swoimi ikonami. W Łopience spokojnie rozwijał się kult Matki Boskiej. W XIX wieku w miejscu drewnianej cerkwi wzniesiono cerkiew murowaną. W czasie odpustów, jak widzę na starych archiwalnych zdjęciach, główną ulicę Łopienki wypełniał tłum pątników z odległych karpackich wiosek. Różniły języki, łączyło zaś miłość do Matki Bożej Łopieńskiej.
Pęknięcia pojawiły się gdzieś na przełomie XIX i XX wieku. Wówczas mieszkańcy bieszczadzkich połonin zaczęli zadawać sobie nawzajem pytanie: kim jestem? Tym razem jednak nie wystarczyła odpowiedź „prawosławny”, „katolik” czy „greko-katolik”. Pojawiły się bowiem dwie nowe opcje – Polak albo Ukrainiec. Łemkowie i Bojkowie z całą pewnością nie byli Polakami, bo różniła ich religia. Językowo też lepiej rozumieli ukraiński. Zaczęli zatem naturalnie ciążyć w tym kierunku. Początkowo nie niosło to za sobą praktycznie żadnych konsekwencji, sprawy skomplikowały się jednak podczas II Wojny Światowej. Na terenie Bieszczad bardzo aktywnie działały oddziały UPA i UNA. To właśnie w walce z nimi, pod Baligrodem poległ ten, co się kulom nie kłaniał, czyli generał Karol Świerczewski. Jego śmierć stanowiła pretekst do ogłoszenia akcji Wisła. Pod przykrywką walki z partyzantką ukraińską władze Polski Ludowej dokonały masowych wysiedleń ludności ukraińskiej, co doprowadziło do unicestwienia kultury Bojków i Łemków.
Pierwsza wioska zostaje wysiedlona 28 kwietnia 1947 roku o godzinie 4 rano.

Jak łatwo zniszczyć, jak trudno odbudować...

Szybko rozpadały się w domy w opustoszałych wsiach. Podobnie i cerkwie. Mijał rok za rokiem, a murowana cerkiew w Łopience miała się całkiem nieźle. Władza ludowa była jednak mocno zdeterminiowana, by po dawnych mieszkańcach Bieszczad nie pozostało nawet westchnienie. Zatem w 1954 roku wydano decyzję, by zdjać dach cerkwi. Mury szybko zaczęły się sypać. Wszystko wskazywało na to, że po świątyni nie zostanie kamień na kamieniu. Ruinę łopieńskiej cerkwi systematycznie pogłębiali pasterze, którzy zapędzali w jej mury swoje owce. Na szczęście jeszcze w 1949 roku, ks. Franciszek Stopa przenosi ołtarz i ikonę Matki Boskiej Pięknej Miłości do kościoła w Polańczyku. Zatem serce cerkwi Łopieńskiej zostaje ocalone.
W 1972 roku do Łopienki trafia Olgierd Łotoczko, bieszczadzki konserwator zabytków. Odbudowa cerkwi łopieńskiej staje się jego obsesją. Sam i za własne pieniądze zaczyna oczyszczać i zabezpieczać mury. Następnie pisze projekt studenckiej wioski skansenowej, która miałaby powstać w dolinie Łopienki, wokół cerkwi. Projekt na szczeblu państwowym zdobywa spore uznanie, w 1975 roku otrzymuje nawet nagrodę w konkursie Ministerstwa Kultury i Sztuki. Są zatem pieniadze, jest „błogosławieństwo” z centrali w Warszawie, szybko jednak pojawia się wielkie ale… Zupełnie inaczej na jego realizację zapatrują się bowiem lokalne władze. Tu, na miejscu, żywo pamięta się powojenne zbrodnie, bo do nich dochodziło i w konflikcie nie było świętych. Nie bacząc na wszelkie trudności Łotoczko konsekwentnie realizował swój projekt. Kiedy wytypował kilka budynków do przeniesienia, skierował na siebie podejrzenia, że poprzez istnienie takiego skansenu chce wzmocnić wysoce niepożądany czynnik ukraiński. W 1974 roku lokalne SB otwiera zatem śledztwo o kryptonimie „Marzyciele”. Otóż po analizie donosów, wysnuto teorię, że Łotoczko pod przykrywką wioski studenckiej w dawnej wsi Łopienka zamierza budować schrony i magazyny z bronią dla ukraińskich partyzantów. Biorąc pod uwagę, że Ukraińcy zostali wysiedleni podczas akcji Wisła, o wiele bardziej niepokojąca stała się druga teoria, według której odbudowana świątynia stanowiłaby miejsce spotkań elementu antysocjalistycznego i rzymskokatolickiego. Apokaliptycznej wizji przedstawianej w raportach nie złagodził fakt, że wioskę budowali studenci z Socjalistycznego Zrzeszenia Studentów Polskich. Nad głową Łotoczki piętrzą się czarne chmury i wkrótce traci on posadę konserwatora. Dwa lata później wyjeżdża do Pakistanu i ginie w wypadku.

Ukończenie dzieła

Mimo nieprzychylności lokalnych władz, ferment ocalenia cerkwi w Łopience został wywołany. W 1983 roku dokonuje się kolejny zwrot w ratowaniu murowanej cerkwi. Na scenie pojawia się Zbigniew Kaszuba z Towarzystwa Karpackiego. Tym razem zainicjowane przez niego prace posówają się powoli ale systematycznie do przodu. Ich postępu nie zakłócają polityczne burze i w 1995 roku świątynia została odbudowana. W 2000 roku ksiądz Piotr Bartnik z parafii w Dwerniku organizuje pierwszy od 1943 roku Wielki Odpust. Mszę wspólnie sprawowali duchowni kościoła katolickiego i greckokatolickiego.
– Jeszcze przed tym wydarzeniem wspomniałam, że mogłabym napisać kopię cudownej ikony Matki Bożej Łopieńskiej – wspomina Jadwiga Denisiuk. – Bardzo się ucieszyłam, kiedy pewnego dnia ksiądz Piotr Bartnik przysłał do mnie studentów z prośbą o wykonanie tej kopii. Jest to dla mnie najważniejsze zamówienie, jakie dostałam.
Podczas odpustu ikona Matki Boskiej Łopieńskiej została poświęcona i uroczyście zawieszona nad ołtarzem. Wróciła. Znów spogląda z Piękną Miłością, znów daje nadzieję… Nic dziwnego, że stała się jedną z najczęściej odwiedzanych bieszczadzkich cerkwi.

Informacje praktyczne

Suszące się ikony napisane w pracowni ikon Veraicon

Pracownia ikon Veraicon

Możesz tu zamówić najbliższą Twojemu sercu ikonę. Jadwiga Danisiuk organizuje również warsztaty pisania ikon. Informacje o najbliższych warsztatach znajdziesz na stronie Veraicon.
Adres: Cisna 4

cerkiew w Łopienice skryta w cieniu drzew.

Odpust w Łopience

Odpust odbywa się co roku w pierwszą niedzielę października.

Lokalna kuchnia

Po wędrówce warto spróbować karpackich przysmaków. Tu się dowiesz, gdzie są organizowane najlepsze warsztaty kulinarne w tej okolicy.

Smak proziaków poznałam podczas wyprawy zorganizowanej przez Euroregion Karpacki w ramach projektu ETNOCARPATHIA.

Na stronie projektu znajdziesz mnóstwo podróżniczych inspiracji i informacje na temat innych, niekoniecznie kulinarnych warsztatów, które jednocześnie sprawią ci moc radości oraz przybliżą kulturę karpacką. Ze zdobytą tam wiedzą możesz za pośrednictwem strony zaplanować własną trasę.

Co zrobić z wolnym czasem?

Obejrzeć wystawę moich cyjanotypii

Zapraszam do kawiarni 4 pokoje w Warszawie 🙂
ul. Wileńska 19

post a comment