Top
  >  Polska   >  Warszawska Starówka – ukryte ślady wojny

Jakie tajemnice ukrywa Warszawska Starówka? Oto kilka z nich…

 

Niedawno Warszawska Starówka obchodziła swoje 70 lecie. W nowych murach trudno szukać śladów wojny, która zmiotła poprzednie miasto. Ale są, niepozorne, gdzieś na marginesie ścian i ołtarzy. Trzeba tylko je wypatrzeć patrzeć….

Malował, by nie zwariować.

Kościół Kapucynów, ul. Kapucyńska 4

Połowa września 1939 roku. Trwa obrona Warszawy. Na miasto spadają bomby. W przerwie między nalotami Zbigniew Eichler wychodzi z domu, by nabrać wody ze studni. W powrotnej drodze na jego oczach w dom trafia pocisk. W tej jednej chwili budynek przemienia się w górę gruzu, nad którą unosi się czarny, złowieszczy pył. Zginęli wszyscy mieszkańcy w tym jego ukochana żona i dwie córki. Zbigniew Eichler z bólu odchodził od zmysłów. Ten ból już nigdy go nie opuści. Na szczęście miał przyjaciół. Ci przygarnęli go i próbowali utrzymać w pionie, by choć na chwilę oderwał myśli od tragedii i odzyskał chęć życia. Dwoili się i troili, by znaleźć mu pracę.
Przed wojną Zbigniew Eichler należał do grona wziętych artystów. Wykładał na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu i w Warszawie, tworzył monumentalne malowidła, ale również projekty banknotów dla Mennicy Państwowej. Tymczasem trwała wojna. Nawet po wkroczeniu Niemców i względnym „spokoju” trudno było znaleźć zajęcie dla uznanego malarza w mieście, gdzie wyprzedawano rodzinne skarby za kromkę chleba. Na szczęście udało się. W 1942 roku Eichler otrzymuje zlecenie na obraz Jezu Ufam Tobie do kościoła na placu Szembeka. Skąd jednak wziąć płótno? Jedna wersja mówi, że wykorzystano tkaninę z noszy, która idealnie pasowała w ramy. Druga mówi o tym, że użyczyli go państwo Tomaszewscy. Mocną tkaninę trzymali na wypadek ewakuacji, by mieć w co owinąć najpotrzebniejsze rzeczy. Z kolei przyjaciele malarze ze swych zburzonych i spalonych pracowni przynieśli resztki farby. I tak Zbigniew Eichler przystąpił do dzieła. Malował je nocami w przedpokoju mieszkania swoich przyjaciół, kiedy wszyscy spali i nikomu nie przeszkadzał. Ukończył obraz w 1943 roku. Jego Chrystus ma słowiańskie rysy twarzy, blond włosy, sarmackie wąsy. W tle po lewej stronie płonie zamek królewski po prawej zaś unosi się czarny dym nad walącym się budynkiem. Czy to jest dom, w którym zginęła jego rodzina?
Ksiądz z kościoła na placu Szembeka przeraził się na widok gotowego płótna. – Gdy Niemcy zobaczą je na głównym ołtarzu rozstrzelają nie tylko nas i ludzi zgromadzonych w świątyni, ale wejdą do domów i wyprowadzą parafian! – powiedział.

Z tego samego powodu obrazu nie chciały przyjąć inne parafie. Dopiero o. Benwenuty Kwiatkowski z klasztoru Braci Mniejszych Kapucynów przy ul. Kapucyńskiej 4 powiedział, że zabierze obraz i po wojnie zawiesi w ich kościele. W tym czasie w klasztorze przebywało tylko dwóch zakonników, pozostali zostali uwięzieni na Pawiaku, a następnie wywiezieni do Auschwitz. Ojciec Benwenuty zawinął obraz, podpisał „własność Kapucynów” i ukrył w zaprzyjaźnionym mieszkaniu na ul. Brackiej. Dom nie przeżył wojny. Podczas Powstania Warszawskiego legł, podobnie jak ten w tle obrazu. Jednak samo dzieło przetrwało. Odkopano je podczas odbudowy i przekazano najpierw do magazynów kościoła garnizonowego, a w 1990 roku ostatecznie zawisł w bocznej kaplicy przy głównym ołtarzu kościoła Kapucynów.
Tę historię przeczytałam w książce Krystyny Wasilkowskiej-Frelichowskiej o Nieszawie. Jej nakład został wyczerpany, ale poszukaj jej na allegro, bo każdy rozdział stanowi fascynującą opowieść o nieznanych epizodach z życia ludzi bardzo niegdyś ważnych i wciąż znanych. Jedną z nich – o Ossendowskim i skarbie Czerwonego Barona, opisałam w mojej książce, która czeka na wydanie 🙂 Polecam stronę Pani Krystyny poświęconą Nieszawie!

Krucyfiks z Kościoła św. Marcina

ul. Piwna 9/11

Na przedwojennych zdjęciach podziwiam późnobarokowy ołtarz, przepiękne rzeźby zdobiące nawy kościoła. Kolejne zdjęcie. 1939 rok. Wypalone okna, waląca się ściana frontowa podparta drewnianym rusztowaniem. 1944 rok. W miejscu kościoła stos gruzu. W tych murach, pod tym gruzem śmierć zbierała bogate żniwo. Po wojnie udało się wydobyć z tego cmentarzyska kilka figur i na wpół spalony krucyfiks.
Kiedy w 1956 roku kościół przejęły franciszkanki, siostra Alma Skrzydlewska, z wykształcenia architekt zajęła się projektem wnętrza. To dzięki niej skromność i prostota wnętrza kościoła św. Marcina przeszywa serce. To ona również uzupełniła postać Chrystusa ascetyczną metaloplastyką, by stanowił wymowną puentę wystroju świątyni.

Pomnik zwycięstwa i wolności

Katedra Polowa Wojska Polskiego, ul Długa 13/15

Po zakończeniu wojny, nowa władza ogłosiła konkurs na pomnik zwycięstwa i wolności. Pierwszą nagrodę zdobyli Helena i Lech Grześkiewicze – wówczas artyści głównie parający się malarstwem, odbudową zniszczonych zabytków, którzy w czasie wojny, trochę z konieczności, weszli w świat ceramiki. W drugiej połowie lat 40-tych mieli na swoim koncie kilka poważnych realizacji, a pomnik zwycięstwa miał być kolejną. Nadali mu formę łuku triumfalnego obłożonego złotymi płytkami ceramicznymi z motywem srebrnego orła. Po ogłoszeniu wyniku prace ruszyły pełną parą – wylano fundamenty, Grześkiewicze w swojej pracowni zaczęli wypalać płytki, gdy tymczasem… Na skutek politycznych tarć między frakcjami zablokowano budowę. Płytki złożono do drewnianych skrzyń, przeniesiono do magazynu wojskowego i słuch o nich zaginął. Grześkiewicze nie zwalniali tempa. Pracowali przy odbudowie kościołów, projektowali wnętrza. Wktórce dołączył do nich syn. Piotr Grześkiewicz wraz z rodzicami tworzył między innymi sgraffito na kamienicach warszawskiej starówki. Kiedy na świecie pojawiły się wnuczki, również i one obrały sobie artystyczną drogę życia. Dorota i Malwina w rodzinnej pracowni stworzyły Grześkiewicz Design Studio gdzie tworzą przepiękne rzeźby, ceramikę i sztukę użytkową.
W 1992 roku Lech i Piotr Grześkiewicze postanowili odzyskać niezrealizowane dzieło. Okazało się jednak, że nie będzie to takie proste – po skrzyniach ślad zaginął, a jedynie chodziły słuchy, że złote płytki ceramiczne zostały rozkradzione przez dygnitarzy i zdobią ich dacze. Wtedy Lech i Piotr Grzeskiewicze zwrócili się o pomoc do Elżbiety Jaworowicz. Już następnego dnia po emisji prawy dla reportera otrzymali telefon z informacją, gdzie znajduje się dzieło. Nie wszystko udało się odzyskać, zabrakło kilku elementów, ale po wprowadzeniu niezbędnych modyfikacji zainstalowali dzieło w prezbiterium Katedry Polowej Wojska Polskiego. Piotr Grześkiewicz wykonał też przepiękne sgraffito na sklepieniu.

Ślady egzekucji

ul. Długa 7

Na Warszawskiej Starówce trudno znaleźć ślady po kulach. Po codziennie prowadzonych masowych rozstrzelaniach zostało tylko kilka ścian z otworami zostawionymi przez pociski… Odnajdziesz je na budynku przy ul. Długiej 7 w miejscu egzekucji mieszkańców Warszawy schwytanych podczas łapanki 24 stycznia 1944 roku. Podczas Powstania Warszawskiego w budynku mieścił się szpital. 2 września 1944 roku Niemcy wdarli się do środka i dokonali masakry na jego pacjentach – zamordowali 430 osób.

Ostatnie chwile Iny Benity

Wejście do kanału na placu Krasińskich

Najcięższe walki podczas Powstania Warszawskiego toczyły się na Starówce. Ludność cywilna próbowała się ewakuować z tego piekła kanałami. Ślad kostki brukowej wskazuje jego bieg.
W tym kanale po raz ostatni słyszano krzyk Iny Benity, kiedy uciekała ze swym nowo narodzonym dzieckiem.
Pierwszy raz zobaczyłam Inę Benitę podczas pokazu pierwszego odrestaurowanego i zdygitalizowanego filmu przedwojennego w Kinotece Narodowej. Byłam zachwycona jej grą. Bez dwóch zdań musiała być gwiazdą przedwojennego kina. Jak to możliwe, że nigdy o niej nie słyszałam, nigdy nie widziałam żadnego filmu z jej udziałem w cyklu Stare Kino? Zaczęłam drążyć.

Tak, przed wojną gwiazda Iny Benity świeciła pełnym blaskiem na filmowym firmamencie. Uwielbienie przerodziło się w potępienie po tym jak po wybuchu wojny aktorka podjęła pracę w jawnych teatrach. Na domiar złego nie ukrywała swoich kontaktów z oficerami niemieckimi. Szybko zatem pojawiły się podejrzenia o kolaborację. Po dekonspiracji składu broni na podwórku jej kamienicy, podejrzenia przerodziły się w pewność. Szczególnie, że wkrótce Ina Benita wdała się w poważny romans z austriackim oficerem i wyjechała z nim do Wiednia. Niestety ktoś życzliwy doniósł o jej żydowskim pochodzeniu. W konsekwencji kochanek został wysłany na front wschodni, gdzie wkrótce zginął, natomiast sama Benita wróciła do Warszawy. Tu związała się z Gerhardem Ludwigiem Manzlem, kierownikiem referatu presse. On też tę znajomość przepłacił wysyłką na front wschodni, na szczęście udało mu się uciec. Kolejnym Niemcem, z którym się związała był Hans Pasch. Nowy partner aktorki aktywnie działał w antyhitlerowskim podziemiu, przez co obydwoje w początku 1944 roku trafili na Pawiak. Tam w kwietniu 1944 roku Ina rodzi syna. Wychodzi na wolność dzień przed wybuchem Powstania Warszawskiego i wprowadza się do mieszkania na Warszawskiej Starówce. Ślad po niej urywa się w kanale.
Okrzyknięta kolaborantką, po wojnie Ina Benita została skazana na zapomnienie. Dopiero niedawno wyszły na jaw nowe fakty. Okazało się, że aktywnie współpracowała z kontrwywiadem ZWZ-AK. Używała swoich koneksji, by wyciągać z więzień działaczy podziemia. Okazało się również, że przeżyła wojnę. Jako Ina Scudder zmarła w 1984 roku. Tajemnicę swojej tożsamości zabrała do grobu. Jej syn Thaddeus, ten z którym uciekała kanałem z Warszawskiej Starówki, dopiero w 2018 roku dowiedział się, że jego matka była przedwojenną gwiazdą kina, po raz pierwszy zobaczył zdjęcie swojego biologicznego ojca oraz dowiedział się, że w dalekiej Słowenii ma dwóch przyrodnich braci z których jeden był ministrem w pierwszym demokratycznym rządzie Słowenii (1990-1992), a drugi dyplomatą.

Śmierć w oku

Kościół Dominikanów pw. św. Jacka, ul. Freta 8/10

Przyjrzyj się rzeźbie Maryi Królowej Świata w nawie kościoła Dominikanów na Warszawskiej Starówce. Ciemniejsza cześć jej twarzy pamięta setki rannych, którzy leżeli na podłodze kościoła w zorganizowanym tu naprędce szpitalu polowym. Pamięta setki ludzi, których domy przestały istnieć i tu ściągneli w poszukiwaniu dachu nad głową, z nadzieją, że Niemcy nie uderzą w świątynię. Pamięta też bombardowanie 26 sierpnia 1944 roku, które ich wszystkich zabiło… Jedna z bomb przebiła dach i wybuchła dopiero po uderzeniu w posadzkę. Wybuch był tak silny, że szczątki ciał wbił w ściany, kraty. Wydobyto tylko część spośród ponad 1000 osób, które wówczas zginęły. Tylko niewielką liczbę ciał pochowano w imiennych grobach, reszta spoczywa pod posadzką…
Milczącymi świadkami tamtych wydarzeń są dwa grobowce w bocznej nawie świątyni. Celowo nie odrestaurowano ich, ani nie odczyszczono ze śladów ognia, a jedynie złożono to co pozostało, niczym puzzle śmierci.
W ocalałych zabudowaniach po bombardowaniu, jeszcze przez kilka dni wciąż działał sierociniec i szpital. Ostatecznie 2 września Niemcy wkroczyli do klasztoru, zabili co przeżyło, spalili co zostało…
Maryja Królowa Świata dotrwała do końca wojny pod osłoną gruzu. Straciła połowę twarzy, ale wciąż w ramionach tuliła dzieciątko. Konserwatorzy przywrócili jej dawny wygląd, ale już na wieki jej twarz będzie miała swoją mroczną i jasną stronę.

Warszawa obok Hiroszimy i Nagasaki należy do grona trzech miast unicestwionych podczas II wojny światowej. Niemcy żadnego z okupowanych przez siebie miast nie potraktowali z taką brutalnością i bestialstwem. Pierwsza fala zniszczeń nadeszła we wrześniu 1939 roku, ale to powstanie Warszawskie ściągnęło na nią prawdziwą hekatombę. Nie jestem w stanie oglądać zdjęć z tamtych czasu. Nie jestem w stanie znieść myśli, że dla większości ze sportretowanych na nich ludzi czy zwierząt to były ostatnie chwile, godziny, dni ich życia. To były ich ostatnie uśmiechy, ostatnie momenty, gdy w oczach tliła się iskierka nadziei. Zanim zgasły.

Na koniec niech przemówią liczby. W 1941 roku stolica Polski liczyła sobie 1 335 tys mieszkańców. W 1943 roku liczba spadła do 956 tys. Po Powstaniu Warszawskim w 1944 roku lewobrzeżna Warszawa przestała istnieć, pozostało jedynie 162 tys osób po prawej stronie Wisły. Oznacza to, że na każde 100, wojnę przeżyło 12 osób. Dopiero w 1970 roku Warszawa zrównała liczbę mieszkańców, do tej sprzed wojny. Na gruzach przeszłości wzniesiono praktycznie nowe miasto, do którego napłynęli ludzie z całej Polski ze swoimi traumami, przeżyciami i historią. W nowych murach trudno doszukać się śladów wojny. Pozostały detale, czasem ukryte, zawsze wymowne…

Odwiedź również...

Co sprezentować komuś, kto ma wszystko?

Cyjanotypię swojego zdjęcia!

Przyślij do mnie zdjęcie cyfrowe, a ja wykonam resztę 🙂

Kolorową

błękitną

Cyjanotypia fotografii Gabrieli Bohuszewicz

Vintage

post a comment